środa, 17 września 2014

Pożegnanie z Kapadocją

Odpoczęliśmy trochę od zgiełku wielkiego miasta. Przez trzy ostatnie dni jeździliśmy leniwie samochodem szukając ładnych widoków i oglądając wykute w skałach groty i całe podziemne miasta. Imponujące, szczególnie skala tego przedsięwzięcia. Dziewczynki dzielnie znoszą trudy podróży, zwłaszcza Kalinka nam imponuje prąc szybko do przodu i domagając się wchodzenia na kolejną wysoką górę lub śmiało schodząc w podziemne korytarze. Laura też nie zostaje z tyłu. Dzisiaj same zaciągnęły nas do kolejnego wykutego w skale tysiącletniego kościółka. Freski wszędzie tu zachowały się w takim stanie, że budzą podejrzenia, że namalowano je całkiem niedawno dla zwabienia turystów. Jednak ogląda się je z pewną przykrością, bo prawie wszystkie twarze są celowo zniszczone. Patrząc na kolejne pozbawione oczu, nosów lub ust postacie myślałem raczej o tych fanatykach, którzy metodycznie je okaleczali niż o tych, którzy ryjąc w skale ozdabiali ich malunkami ściany. Ciekawe, że ten sam boski zakaz, różnie interpretowany, prowadził do tego rodzaju skutków. W dodatku chwilę wcześniej współwyznawcy malujących też pewnie braliby się do skuwania. Dociekliwe pytania Kalinki chcącej zrozumieć czemu jedni ludzie malują obrazy, a inni je niszczą pozwalają zadumać się głębiej nad istotą wiary i ludzkich zachowań. W dodatku trzeba te przemyślenia wyartykułować później w zrozumiałej dla bystrej 4-latki formie, co nie jest rzeczą łatwą, zwłaszcza gdy samemu nie jest się pewnym odpowiedzi.


Siedzę teraz na tarasie i słucham wołania muezzina z pobliskiego meczetu wzywającego na wieczorną modlitwę. Turcja to pierwszy kraj gdzie tak bezpośrednio spotykam się z islamem. Ma to swój urok i pozwala lepiej zrozumieć pewne rzeczy. Duże wrażenie zrobiło na mnie wnętrze meczetu. Przyzwyczajony do barokowych kościołów byłem zaskoczony ascetycznością wystroju. Ta pustka i łagodna ornamentalna stylistyka była ciekawą odmianą. Meczet nie przytłaczał, robił wrażenie przestronnej jurty z miękkim dywanem zachęcającym do spoczynku. W kontekście dywanów nakaz zdjęcia butów stawał się zrozumiały i chociaż irytuje mnie nieco religijne pojęcie czystości, to z szacunku dla tej zwykłej ściągałem bez ociągania. To samo z myciem nóg, które na równi z rytualnym ma wymiar praktyczny. Nakaz schludności jest zrozumiały w wypełnionym meczecie. Na szczęście nie musiałem testować gorliwości wyznawców Allaha, bo kiedy zwiedzaliśmy meczety, świeciły pustkami.

Opuszczamy Turcję z pewnym żalem i uczuciem niedosytu. Bardzo pozytywnie zaskakują nas ludzie. Bardzo serdeczni i pomocni. Czasem aż do przesady, trochę krępujące jest ciągłe dostawanie różnych prezentów. Być może wyglądamy na wygłodzonych, bo już nie tylko dzieci dostają słodycze, ale na stacji benzynowej jakiś pan przyszedł żeby wręczyć Emilce kiść winogron, a inny siedzący pod murkiem i jedzący jabłko widząc nas idących z wózkami odkroił kawałek i chciał nas częstować. Dziewczynki wciąż zwracają uwagę i często pozują do fotografii, na szczęście akceptacja wyrażana jest dużo powściągliwiej. Japońskie i koreańskie wycieczki jakich jest tu wyjątkowo dużo też żywiołowo na nie reagują, gdybyśmy brali chociaż złotówkę za zdjęcie wyjazd mógłby szybko się zwrócić :)

Jutro żegnamy się z Kapadocja. Postanowiliśmy nieco zmienić plany i zamiast przebijać się autokarami do wybrzeża, a potem do Gruzji, wybraliśmy wariant bardziej wygodny i lecimy przez Stambuł do Dubaju. Udało się ustawić połączenie bez konieczności noclegu w Stambule, ale czeka nas ciężki wieczór i noc. Mam nadzieję, że transfer przebiegnie w miarę gładko.

W samym Dubaju mamy zamiar przynajmniej kilka dni odpocząć. O dziwo udało nam się zarezerwować apartament tańszy niż w Kapadocji, który na zdjęciach wygląda świetnie. Niedługo okaże się gdzie tkwi haczyk, ale na razie jesteśmy dobrej myśli. Potem lecimy na Sri Lankę, której w ogóle nie było na pierwotnej trasie i zastanawiamy się nad skokiem wypoczynkowym na Malediwy. Wszystko rozstrzygnie się w najbliższych dniach, kiedy będziemy polować na lotnicze i hotelowe okazje. Jeżeli macie porady odnośnie Sri Lanki lub Malediwów (a może jeszcze jakieś propozycje w tym rejonie świata?) będziemy wdzięczni. 

U tego pana, pomimo pewnych problemów z dogadaniem się, zjedliśmy smaczny, domowy obiad. 

Z małpką w ręce raźniej włazi się do ciemnej jaskini.

Szczęśliwe dzieci z mamą...

... i z tatą też.

Pusta droga, tej pustki brakowało nam w zatłoczonym Stambule. Chociaż po prawdzie zatłoczone jest centrum, a na obrzeżach (wielkości kilku największych polskich miast) jest pusto i zielono.




Do tego kościółka zaciągnęły nas dzisiaj dzieci. Przewodnik tak się ucieszył, że ktoś przyszedł, że nawet chciał nas oprowadzić za darmo. A jak Laura dała mały koncert rywalizując z Kalinką kto będzie na rękach u taty, przejęty pan proponował podwózkę samochodem do miasta :)



     

3 komentarze :

  1. Genialnie się siedzi w pracy za biurkiem czytając Wasze historie. Prawie jakbym tam był. Nie mogę się już nawet doczekać spotkania z teściową...byle się gdzieś wyrwać ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Anonimowy Wataha!

    OdpowiedzUsuń
  3. Teściowej mieszkającej tak daleko to Ci wszyscy kumple zazdroszczą wiec nie narzekaj ;)

    OdpowiedzUsuń