Najbardziej banalnie jak tylko się da: podróże kochamy od zawsze. I od zawsze, na miarę aktualnych
możliwości, podróżowaliśmy. Podróże były na tyle istotne, że decyzję o urodzeniu dzieci odkładaliśmy na „po Indiach”, „po Afryce”, „po Chinach” itd... Aż w w pewnym momencie Marcin przytomnie zauważył, że zanim zrealizujemy wszystkie marzenia podróżnicze dopadnie mnie klimakterium :).
W 2010 r. urodziła się Kalina, w 2011 r. Laura i kompletnie zmieniły nasze życie. Dawniej podróże były intensywne. Kupowaliśmy bilet na samolot i jechaliśmy w ciemno na drugi koniec świata. Noclegu szukaliśmy już na miejscu, byliśmy wiecznie w ruchu. Było męcząco ale wspaniale. Wracaliśmy fizycznie wykończeni, ale psychicznie „naładowani” na kolejne miesiące i pełni wspomnień. I to się miało skończyć na zawsze?
Na początku poddaliśmy się trochę presji otoczenia. No bo przecież z dziećmi nie wyjeżdża się na
szalone eskapady! Dzieci powinny mieć poczucie bezpieczeństwa i ustalony rytm dnia. Wszędzie
czyhają niebezpieczeństwa: a to ameba, a to malaria, a na dodatek węże i skorpiony. Poza tym
przecież to dla dzieci żadna przyjemność. Zresztą i tak niczego nie zapamiętają. Z dziećmi trzeba
siedzieć na nadbałtyckiej plaży (pięknej zresztą) i broń Boże nie porywać się na nic innego.
Niby nie było dramatu: w ciąży objechaliśmy Portugalię, z kilkumiesięczną Kaliną pojechaliśmy
na Teneryfę, potem już z obiema dziewczynami na Sycylię i Lanzarote, ale to nie było to. Miejsca
wprawdzie piękne, ale my uwięzieni w hotelach z opcją all inclusive mieliśmy poczucie, że nie o takie poznawanie świata nam chodziło. Aż w pewnym momencie nastąpiło przesilenie i postanowiliśmy
spróbować wrócić do naszego poznawania świata z dziewczynkami, mając nadzieję, że One
pokochają podróże równie mocno jak my. W czerwcu 2014 r. rozstaliśmy się uprzejmie z
pracodawcami i postanowiliśmy zrealizować nasze marzenie.
:) cudownego poznawania świata w czwórkę życzę!
OdpowiedzUsuń