Mija piąty dzień naszego pobytu na wyspie. Jutro rozstajemy się z Kandy i jedziemy pociągiem do Nuwara Eliya nastawiając się na spektakularne widoki. Niestety, miejsca mamy w drugiej klasie. Z lokalnych absurdów: miejsce w wagonie widokowym było tylko na pociąg o 2 rano, który dojedzie na miejsce jeszcze przed wschodem słońca (ciekawe, czy mają już swojego "Misia", od razu skojarzył mi się taras widokowy we Wrocławiu...). Być może chodzi o obserwację gwiazd. Ponieważ chcemy zobaczyć coś więcej, jedziemy obleganym pociągiem o 11.10 wagonem drugiej klasy (pierwsza wykupiona). Pocieszamy się, że jest jeszcze klasa ekonomiczna...
Mam nadzieję, że jutro zmienię trochę zdanie o urodzie Sri Lanki, bo tereny zamieszkałe robią nienajlepsze wrażenie. Niby znam to wszystko z Indii, ale kontrast z Dubajem powiększa atmosferę totalnego chaosu. Może to wpływ obecności dzieci, może trochę się starzeję, ale po całym dniu z pewną ulgą wracam do naszego hotelu na wzgórzu nietoperzów (noc rozjaśniana błyskawicami, rzęsista ulewa i ledwie dychający tuk-tuk próbujący pokonać wzniesienie dodają powrotom specyficznego uroku).
Droga z Negombo do Kandy ciągnie się nieustannie wzdłuż zabudowań, nie widać zupełnie gdzie kończy się jedna wioska, a gdzie zaczyna następna. Piękno krajobrazu ginie za gęstą zabudową oblepiającą szosę. Drugie co do wielkości miasto Sri Lanki rozpoznać można po nieustannych korkach na drodze, kilku udających miejskie ulicach (posiadają wydzielone coś na kształt chodnika) i trochę solidniejszych budynkach. Gdyby nie ciągła ciasnota i komunikacyjny chaos dałoby się przyjemnie zwiedzić całe centrum na piechotę.
Na szczęście Kandy oferuje kilka możliwości wyrwania się z niego na chwilę. Skorzystaliśmy z oferty ogrodu botanicznego i byliśmy bardzo mile zaskoczeni. Świetnie utrzymany teren, dużo ciekawych roślin i biegające to i ówdzie (głównie w pobliżu śmietników) małpy, które wzbudziły zachwyt dziewczynek.
Cały zapas bananów poszedł błyskawicznie. Inne małpy zazdrośnie patrzyły z drzew, jak samiec alfa pałaszuje.
Te drzewa zrobiły na mnie największe wrażenie.
W labiryncie...
A to już kwiaty dla Buddy w świątyni zęba.
Ludzie są przyjaźni i starają się być pomocni, czasem za bardzo. Nie są przesadnie namolni, ale czasem prowadzą konwersację w przedziwny sposób. Oczywiście rozpoczyna ją zawsze pytanie o narodowość, ale zaraz potem zdarzyło mi się pytanie "czyje to dzieci?". Za pierwszym razem długo nie mogłem zrozumieć o co człowiekowi chodzi. Nie wyglądał na opiekę społeczną, a dookoła nie było nikogo, kto mógłby się do naszych blondyneczek przyznać. Szybko uciąłem dalszą konwersację. Ale potem powtórzyło się to kilka razy. Dziwne... Inną zabawną rozmowę odbyłem przed podejrzaną ruderą, gdzie jak się okazało mieści się klub nocny do którego właściciel usilnie starał się mnie zaprosić kusząc dużym wyborem "ladies do towarzystwa" niezrażony tym, że za rękę trzymam Laurę, a z tyłu nadchodzi Emilka z Kalinką. Obiecywał dobre ceny i zapraszał wieczorem. Opowiedziałem Emilce o osobliwej ofercie klubu z panienkami, co po swojemu podsłuchała Kalinka, która oznajmiła za jakiś czas, że ona chce pojechać wieczorem z tatą do tego "klubu z pająkami", bo skojarzyło jej się z zabawą w Halloween.
Podróże z dziećmi - (mini)poradnik
Po prawie miesiącu podróży czuję się gotowy do udzielania pewnych rad. Pierwsza (i w pewnym sensie ostatnia) to taka, że poradniki nigdy nie oddają skali problemu. Wszystko zależy od dzieci i ich chwilowego (braku) humoru. Misternie ułożony plan porannego zwiedzania rozsypuje się, gdy ożywione wieczorem dzieci wykańczają na tyle, że rano budzimy się o 10.00. Zwiedzanie świątyni wypada akurat w porze drzemki pierwszej córki. A obiad w porze snu drugiej. Płaczliwe wołanie "kupa" i "siku" z obowiązkowym "nie wytrzymam" wypada zawsze w najmniej odpowiednim momencie. Należy się nastawić na pracę na dwóch etatach (24-godzinna niania i biuro podróży), czasu na relaks jest zaskakująco mało (i wypełniają go obowiązki bloggera :). Ale w końcu nie wyruszyliśmy, żeby się relaksować, a czas spędzany z dziećmi, zwłaszcza, kiedy akurat mają dobry humor, wynagradza trudy. Najbardziej cieszy kiedy widać ich radość z nowego: pierwsza podróż tuk-tukiem, egzotyczny owoc do spróbowania, małpy i słonie biegające na wolności, itp. Uświadomiliśmy sobie, że jutro czeka je pierwsza w życiu jazda pociągiem. Dobrze, że zaczną od Sri Lanki, a nie traumy PKP ;-).
Miło Was zobaczyc, no w sumie dziewczyny :) czy na zdjeciu przy drzewach Laurunia nie stoi przypadkiem na palcach hihihihi. Jednoglosnie stwierdzilismy ze Kalinka i Laura urosly :) wow. Fajnie ze mozna zdjecia powiekszac duuuuzy buziak :*****
OdpowiedzUsuńPs. Tesknie.
Ps2.phi, przedstawiciele plci meskiej to tacy jacys wlochaci :)))
Calusy dottie.dolce&co.
Oczywiście, że stoi na palcach bo ostatnio zaczęła się rywalizacja, która jest większym tygryskiem;) My też ściskamy mocno i calujemy.
OdpowiedzUsuń