Jakimś cudem zdążyliśmy na lotnisko i lokalnymi tanimi liniami polecieliśmy w pobliże Inle Lake. Lecieliśmy malutkim samolocikiem, takim z wejściem do kabiny pilotów prosto z pierwszego rzędu foteli. Leciał dużo niżej niż standardowe odrzutowce, więc po drodze mogliśmy pogapić się z góry na Birmę. Dotarliśmy na maleńkie lotnisko położone w środku niczego. Pas startowy wyglądał jak wiejska asfaltówka, bez światełek, znaków itp. Lotnisko nie jest nawet ogrodzone. Miałam atak paniki, że zaraz na pas wejdzie jakaś krowa i nie uda nam się wylądować, ale w okolicy nie ma nic, więc chyba i krów nie ma.:) Po wyjściu dopadła nas lokalna mafia taksówkowa, a dokładniej po prostu kilku kierowców prywatnych samochodów, bo taksówek jako takich też tu nie ma. I to był pierwszy zgrzyt. Taksówki w Rangunie były naprawdę tanie, a tu za niewiele dłuższy odcinek, niż ten który pokonywaliśmy na ranguńskie lotnisko, kierowca zaśpiewał nam trzy razy tyle. Co gorsza, w zasadzie nie ma jak negocjować ceny, bo taksówkarzy jest mało i są dogadani. Kiedy odmówiliśmy pierwszemu mówiąc, że za dużo chce, uśmiechnął się drwiąco i powiedział, że wszyscy dadzą nam taką samą cenę. Oczywiście natychmiast krzyknął do wszystkich dokąd jedziemy i ile mają zażądać. Żadnego autobusu nie było. Nie bardzo mieliśmy wybór. Trzeba było zacisnąć zęby i zaakceptować warunki...
Dzisiaj przez cały dzień pływaliśmy łodzią po jeziorze Inle. Z jednej strony była to faktycznie podróż w czasie, bo warunki w jakich żyje lokalna społeczność są rodem z dziewiętnastego wieku. Ale z drugiej strony konfrontacja naszej wiedzy przewodnikowej ze stanem aktualnym pokazuje jak olbrzymia jest dynamika rozwoju tego kraju. To idealny moment, żeby tu inwestować (choć nie wiem jak junta się na to zapatruje). Przypomina mi to sytuację sprzed kilkunastu lat w Kambodży. Zresztą oba kraje mają moim zdaniem bardzo podobne walory turystyczne: podobny klimat, spektakularne świątynie, piękne plaże nad ciepłym morzem, świetne miejsca na trekkingi po dżungli i górach, a jezioro Inle przypomina Tonle Sap. Reasumując: idzie nowe. W wioskach na wodzie pojawiły się bankomaty i terminale do płatności kartą. Są hot spoty i kantory wymiany walut. Widok mnichów robiących sobie selfie smartfonami zwalił mnie z nóg. Są świetne restauracje dla turystów i coraz więcej hoteli. Swoją drogą jedliśmy dzisiaj obiad w takiej restauracji na wodzie i była absolutnie genialna, a najdroższe danie (cała wielka pieczona ryba w pomidorowej salsie) kosztowało równowartość 5 USD. Z ciekawostek: przeczytałam gdzieś, że biedni rybacy znad jeziora wrzucają swoich zmarłych prosto do jeziora i ryby żywią się ludzkim mięsem. Nie wiem ile w tym prawdy, ale mimo mojego uwielbienia dla świeżych ryb tutaj jakoś mnie nie kusiły.:)
Niewątpliwie jezioro nie ma już tego uroku autentyczności, jaki zapewne miało kilka lat temu, przed rozpoczęciem turystycznego boomu, ale wciąż jest piękne i malownicze. I o dziwo wygląda na bardzo czyste. Wiosłujący nogą rybacy, domy na palach, mikroskopijne poletka na wodzie i drepczące po maleńkich spłachetkach "lądu" (a tak naprawdę splątanych roślinach wodnych) kury wyglądają egzotycznie i ciekawie. Do tego urocze świątynie. Szczególnie Shwe Indein Pagoda jakby żywcem przeniesiona z planu filmów o Indiana Jones. Czekałam tylko zza której stupy wyłoni się Harrison Ford.:) Uroku temu wszystkiemu nie odbiera nawet wszechobecna komercja: pływające sklepiki z pamiątkami i wszelakiego rodzaju manufaktury wyrobów ze srebra, jedwabiu, nici z lotosów itp. Oczywiście wszystkie te warsztaty są obowiązkowo w programie rejsu. A na dobicie: długoszyje kobiety pozujące na tle tkanych przez siebie szali. Widziałam dzisiaj na żywo panią, którą znam z birmańskich pocztówek i artykułów w NG Traveller:). Ciekawa jestem bardzo, jak będzie wyglądał ten kraj za dziesięć lat...
Wypływamy...
Wioski wyglądają tak:
ale czasem (bardzo rzadko) zdarzają się takie wille. Ciekawe kto w nich mieszka...
Jezioro służy do gotowania i zmywania...
...mycia...
...i prania.
Tę panią widziałam wcześniej w wielu publikacjach na temat Birmy.
Wiosłujący nogą rybacy to bardzo malowniczy widok.
To podobno też jest połów ryb: wali się z całej siły wiosłem o wodę. Nie bardzo rozumiem na czym polega sukces tej techniki:).
Z takiej przystani wypływaliśmy
Restauracja obok naszego hotelu
Plac targowy w wiosce
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz