niedziela, 21 września 2014

Dubaj

Trzy dni zabierałam się do tego wpisu, bo jakoś nie mogłam się zdecydować, czy Dubaj mi się podoba czy zupełnie nie. Przylecieliśmy w czwartek o wpół do piątej rano. W skrytości ducha liczyłam na to, że o tej porze temperatura będzie jeszcze w miarę przyjazna, więc kiedy miła pani w samolocie oznajmiła, że są 34 stopnie pomyślałam sobie tylko: "o rany!". Chwilę później przekonałam się, że polskie przyjaźnie suche 34 stopnie i dubajskie wilgotne 34 stopnie to zupełnie inna bajka. Miałam poczucie, że weszłam do gorącego piekarnika. A z każdą chwilą było coraz gorzej...

Na szczęście na lotnisku klimatyzacja działała pełnią mocy. Później zresztą okazało się, że działa wszędzie z mocą znacznie przekraczającą nasze potrzeby. Podczas gdy na zewnątrz w ciągu dnia jest około 39 stopni w cieniu, we wnętrzach jest jakieś 18. Ciekawe ile jeszcze damy radę uciekać przed przeziębieniem. Ale wracając do lotniska: od początku zostaliśmy objęci opieką, która nieco nas zaskoczyła. Ciekawe jaki był w tym udział ryczącej wściekle Laureńki, nie mogącej nam wybaczyć, że przerwaliśmy jej sen. Od razu po tym, jak odebraliśmy bagaże, ubrany w tradycyjny biały strój pan poprosił, żebyśmy poszli za nim. Kiedy go zignorowaliśmy, walcząc z histerią Laury, użył tonu, którego już nie mogliśmy zlekceważyć, bo baliśmy się wylądować w lokalnym więzieniu. Poszliśmy więc grzecznie za nim. Co się okazało? Pan sprawnie przeprowadził nas przez całe lotnisko, omijając gigantyczną kolejkę do kontroli paszportowej. Co więcej, mocno zrugał pana w okienku tejże kontroli, kiedy oglądanie naszych paszportów zbytnio się przeciągało. A na koniec bardzo miło powitał nas po drugiej stronie okienka i zapewnił o tym, że jesteśmy bardzo mile widziani. Myślicie, że to wrzeszcząca Laura zapewniła nam taką vipowską obsługę?:)

Vipowska obsługa miała zresztą ciąg dalszy. Kiedy, o wpół do szóstej rano, dojechaliśmy do naszego hotelu, pokoju dla nas oczywiście jeszcze nie było i mieliśmy poczekać aż do czternastej na check-in. Niewiele myśląc zajęłyśmy z dziewczynkami kanapy w lobby, przykryłyśmy się wszystkim co miałyśmy (bo oczywiście klimatyzacja pracowała na full) i poszłyśmy spać. Tylko Marcin starał się zachować pozory i czytał gazetę w pozycji siedzącej. Kiedy tylko w hotelu pojawił się jego manager okazało się, że bezdomne śpiące w holu psują mu wygląd lobby i natychmiast dostaliśmy pokój. Jako, że o tej porze nie mieli wolnego żadnego z najtańszych, który wykupiliśmy, zrobili nam upgrade i w tej samej cenie dostaliśmy olbrzymi dwupokojowy apartament, z oddzielną kuchnią i dwiema łazienkami. Czy to też zasługa małej Laury?:) Swoją drogą niesamowite są tutejsze lokale do wynajęcia. Staramy się rezerwować apartamenty z kuchniami, a nie typowe hotele, bo zależy nam na możliwości przygotowywania dziewczynkom jedzenia. W innych krajach oglądane przez nas "apartamenty" mają średnio 20 metrów kwadratowych. Ten najtańszy i najmniejszy, który zarezerwowaliśmy w Dubaju miał być jednopokojowy i mieć 48 metrów kwadratowych, a ten który dostaliśmy po upgradzie ma prawie 90. Ot takie malutkie wakacyjne mieszkanko.:)

Mieszkamy sobie zatem komfortowo a na dachu  hotelu mamy basen, w którym dziewczynki z lubością się pławią. My zresztą też.



I płacimy za to sporo mniej niż za naszą stambulską wnękę na szafę. Dziwny kraj. Bo z drugiej strony wszystko inne jest koszmarnie drogie. Poza metrem i taksówkami. Benzynę mają tu praktycznie za darmo, więc transport jest bardzo przyjazny dla kieszeni. Samo miasto natomiast przyjazne nie jest. A przynajmniej nie jest przyjazne pieszym. Przed EXPO 2020 Dubaj jest praktycznie wielkim placem budowy. Gdziekolwiek się nie ruszymy, wszędzie droga się urywa, bo jest kolejny plac budowy. A jak nie plac budowy to autostrada. Jedno, czego zwiedzanie jest bardzo proste i do czego łatwo jest dotrzeć, to lokalne centra handlowe. Gigantyczne! Nasza Arkadia, która zawsze wydawała mi się nieogarnialnym molochem, okazuje się być całkiem mała. Zakupów wprawdzie nie robimy, bo Marcin bardzo pilnuje wagi naszych plecaków, ale niesamowite jest to, jakie atrakcje mieszczą się w tych centrach. Wczoraj w jednym oglądaliśmy świetne podwodne zoo i oceanarium. Tuż obok było wielkie lodowisko i centrum zabaw dla dzieci, w którym każde dziecko mogło przebrać za kogokolwiek kim chciałoby zostać i sprawdzić jak wymarzony zawód wygląda w praktyce. Dzisiaj z kolei oglądaliśmy mieszczący się w kolejnym centrum handlowym wyciąg narciarski, tor saneczkowy i lodowate jeziorko z prawdziwymi pingwinami. Niezła atrakcja zważywszy na temperaturę na zewnątrz!

Widzieliśmy już najwyższy budynek świata, czyli Burj Khalifa. Jest piękny, ale muszę przyznać, że większe wrażenie zrobił na mnie szanghajski "otwieracz". Bardzo ładne jest natomiast jego położenie, szczególnie wieczorem. Tuż obok jest ładnie oświetlona zatoka i park fontann. Laura była zachwycona brodząc po tych płytszych (nie wiemy czy to legalne ale nikogo w pobliżu nie było:))


Widzieliśmy też (szkoda, że tylko z zewnątrz) Burj Al Arab, czyli jedyny na świecie siedmiogwiazdkowy hotel. Architektoniczne cudo! Niestety kiepsko robi się tu zdjęcia. Albo paruje nam aparat, albo jest słabe światło. Chyba sobie pocztówki kupimy.:)

Zostały nam jeszcze trzy dni na zwiedzanie Dubaju. Może mi się coś zmieni ale na razie nie jest to miejsce, do którego chciałabym wrócić...

6 komentarzy :

  1. Zaniepokojonych uspakajamy, że nasze milczenie spowodowane jest słabym dostępem do internetu. Nadrobimy wkrótce. Facebook jest chyba cenzurowany, bo nie działa, więc tylko najwytrwalsi dowiedzą się o tym wpisie ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajnie że się odezwaliście :))) uff. Laurunia działa cuda :))) moja pełza do tyłu hihihi
    Te zdjęcia jednak to była mega atrakcja :))) baci&abbracci

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytam z zaparty tchem :) Mam nadzieję, że stopy działają :)

      Usuń
  3. No wreszcie!dobrze że wszystko dobrze;-)a dokąd potem?pozdro!

    OdpowiedzUsuń
  4. pozdrawiamy z jesiennej warszawy! za oknem pada, szaro, ja tam wolę 39 stopni w cieniu :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Teraz lecimy na Sri Lanke. Buziaki.

    OdpowiedzUsuń