Czekając na miejsce w hotelu, żeby trochę zorientować się w okolicy i uśpić Laurę, zabrałem ją na spacer. Oswajając się z oblepiającym upałem i chroniąc przed pierwszymi promieniami słońca obserwowałem budzące się do życia miasto. Wczesna pora to dobry moment, żeby zobaczyć tych, którym Dubaj zawdzięcza swoją obecną potęgę - indyjskich, nepalskich, pakistańskich i innych ubogich emigrantów jadących do pracy na starych zdezelowanych rowerach. Dopiero trochę później pojawiają się ubrani w garnitury ekspaci śpieszący do biur. Rdzennych mieszkańców (jak podaje przewodnik, stanowiących obecnie 5% populacji miasta), odzianych w gustowne białe galabije, jak później się zorientowaliśmy, najłatwiej odnaleźć w luksusowych częściach ogromnych galerii handlowych.
Dzień zaczął się od miłego akcentu, jakiś pan niosący naręcze kwiatów widząc Laurę urwał jeden i podarował jej z uśmiechem życząc miłego dnia. Kwiatek zachował się do końca pobytu, a Laureńka z rumieńcem dumy wspominała "pana, który dał kwiatek". Potem Laura zasnęła, a co było dalej, już wiecie.
Upał, od którego lokalni mieszkańcy uciekają zamykając się w chłodzonych budynkach i samochodach sprawia, że można poczuć sie w Dubaju jak na obcej, skolonizowanej planecie, gdzie każde wyjście musi być limitowane z powodu niebezpiecznego promieniowania. Niewielkie normalnie odległości stają się niemożliwe do pokonania i przemieszczając się bez samochodu trzeba pilnować bliskości metra oraz robić przystanki bezpieczeństwa w sklepach i restauracjach. To powoduje, że miasto teoretycznie przygotowane na pieszych turystów z wózkami znacznie lepiej niż Stambuł, łatwo staje się pułapką i jest bardzo trudne do zwiedzania w ten sposób.
Klimatyzowane przystanki autobusowe. Sprytne.
Bezlitosna pogoda zmusza do spojrzenia na ten wielki wysiłek, jakim jest zbudowanie tak imponującego miasta na pustyni, z pewną zadumą. Jak dziwnie urządzony jest ten świat. Jakie nieracjonalne, z globalnego punktu widzenia, wymusza rozwiązania. O ileż lepiej byłoby wybudować to wszystko na terenach z bardziej umiarkowanym klimatem. Ile zaoszczędzono by na klimatyzacji... Na miejscu Dubaju lepiej sprawdziłoby się pole baterii słonecznych. Cóż, mieszkańcy Emiratów mają jednak tę ziemię i tu muszą urządzić się, najlepiej jak potrafią. Zbudowali więc miasto pełne przepychu, które najlepiej podziwiać z pokładu samolotu lub luksusowego jachtu.
Próbowaliśmy zwiedzać Dubaj lądem, na piechotę. Polegliśmy. Ograniczeni do metra, które jest nowoczesne, ale ciągnie się tylko jedną cienką linią wzdłuż całego miasta, trafialiśmy ciągle w te same miejsca. Wszystkie próby odejścia i odszukania wymienionych w przewodniku atrakcji kończyły się szybkim wyczerpaniem upałem i odległościami, które zdawały się rosnąć z każdym krokiem. Burj Kalifa i Dubai Mall, do których wygodnie dojeżdża się metrem, były dla nas oazą na pustyni. To miejsca powalające swoją skalą. Do tego stopnia ważą na mapie miasta, że zakrzywiają jego czasoprzestrzeń i sprawiają, że ciągle tam lądowaliśmy. Być może jakieś znaczenie miał też darmowy internet w galerii handlowej :). W każdym razie jest to Dubaj w pigułce. Wszystko jest tam naj.
Wsiedliśmy w końcu do łodzi, która miała dać nam możliwość zobaczenia wszystkich atrakcji z wody.
Niewiele widać? I my niewiele zobaczyliśmy. Dubaj chował się przed nami. Widoczność ograniczona jest ostrym słońcem, wilgocią i pyłem zawieszonym w powietrzu, coś takiego widzieliśmy też w Pekinie. Tam był to smog i pył z pustyni, tu też wiatr nawiewa piasek. Skąpi turyści nie zobaczą wiele. Słynna Palma Jumeirah ładnie wygląda na mapie lub z turystycznego samolotu, z perspektywy łodzi widać tylko zatłoczone osiedle zbudowane na wodzie.
Luksusowy Burj Al Arab tylko zdaje się płynąć do lądu. W rzeczywistości stoi na niedostępnej dla zwykłych śmiertelników wyspie, zamykając swoich mieszkańców w złotej klatce, z której uciec mogą jedynie luksusową limuzyną lub jachtem.
Dubaj Marina imponuje strzelistymi wieżowcami, ale też odstrasza gęstą zabudową martwego osiedla. Pięciogwiazdkowe hotele aż kapią od luksusu (Emilka z dziewczynkami prawie zgubiły się w łazience jednego), ale goście wychodzą z nich tylko do podstawianych pod drzwi samochodów. Ciągle zastanawialiśmy się kto tam mieszka. Bliskość mariny nie tłumaczyła popularności miejsca, bo jachtów było może kilkadziesiąt, a mieszkań wokoło tysiące. I wciąż powstają nowe bloki.
Dubaj to raj dla miłośników motoryzacji. Ja nim nie jestem, więc ten paragraf będzie krótki. Niemniej jednak nawet na mnie zrobiły wrażenie dwa sportowe Rolls-Royce zaparkowane koło siebie. Hałaśliwych Ferrari nie liczę. Można zobaczyć wszystkie luksusowe marki w najlepszych wersjach z najmocniejszymi silnikami. Reklama nowego garbusa skupia się na jego 210 koniach. Moc jest fetyszem, trzeba być najszybszym lub chociaż największym. Przy tym jeżdżą dość spokojnie, a warunki mają komfortowe, 6 pasów w każdą stronę to raczej norma niż wyjątek. Klimatyzowane, wyczyszczone do połysku samochody przemieszczają się między klimatyzowanymi budynkami. Chodniki są dla biednej siły roboczej i nielicznych turystów.
Dubaj do końca pozostał dla mnie majestatyczny i nieosiągalny. Skażona upałem betonowa pustynia z oazami ostentacyjnego luksusu. Dobre miejsce na krótką przesiadkę między lotami, jeżeli zdobędzie się miejsce w dobrym hotelu. Poza sezonem można upolować różne okazje. Dubaj podziwiać najlepiej z walizką pieniędzy w pięciogwiazdkowym hotelu i limuzyną dowożącą do kolejnych ekstrawaganckich atrakcji. My obeszliśmy się smakiem i lecimy dalej. Kierunek: Sri Lanka!