czwartek, 2 października 2014

Masaż z dreszczykiem

Miało być o pięknie krajobrazu. O wspaniałych widokach, plantacjach herbaty, wodospadach i o relaksie. Miało być pięknie, a wyszło jak zawsze.:)

Dotarliśmy wczoraj pociągiem do Ella, uroczej miejscowości zagubionej między wzgórzami porośniętymi herbatą. Dzisiaj z samego rana zapakowaliśmy się we czwórkę do tuk-tuka i rozpoczęliśmy eksplorację okolicy. Fotorelację z tej przejażdżki zamieścimy następnym razem, bo dzisiejszy wieczór został zdominowany przez masaż. A zaczęło się tak niewinnie...

Kierowca tuk-tuka powiedział nam, że niedaleko miejsca, w którym mieszkamy (a o którym też napiszemy, bo pierwszy raz mieliśmy możliwość zamieszkania w prywatnym domu lankijskiej rodziny, a nie w hotelu, czy pensjonacie) jest fantastyczny ośrodek z masażem ajurwedyjskim. Nie mogłam nie skorzystać z takiej okazji. Najlepszy z mężów wyraził gotowość zaopiekowania się potomstwem w czasie kiedy ja będę się relaksować, a na dodatek hojnie wydzielił fundusz na przyjemności cielesne. Porzuciłam ich zatem w naszym wakacyjnym domu, a sama rączym kłusem pognałam na masaż.

Recepcja ośrodka wyglądała bardzo stylowo i elegancko, więc bez większych obaw zapłaciłam za usługę z góry. Do tego momentu było jeszcze idealnie. Potem okazało się, że pokoje masażu są na innym piętrze. Ok, to jeszcze o niczym złym nie świadczy. Spokojnie poszłam za panią masażystką. Ponieważ byłam po całym dniu biegania na bosaka po buddyjskich świątyniach chciałam się trochę odświeżyć przed masażem. Łazienka była, słaba bo słaba, ale była. Tylko wody w niej nie było. Powinien mi się wtedy włączyć jakiś sygnał ostrzegawczy, ale najwyraźniej jestem pozbawiona instynktu samozachowawczego. Jak to brudne cielątko poszłam dalej potulnie za masażystką. Szatni z szafkami nie uświadczyłam, rozebrałam się zatem w pokoju, w którym miał odbyć się masaż i tam też porzuciłam przyodziewek.

Okazało się, że pierwszym punktem wielostopniowej ajurwedyjskiej przyjemności jest wizyta w czymś co przypomina skrzyżowanie groty inhalacyjnej z sauną. Było toto całe z drewna, było w tym gorąco, ale od normalnej sauny różniło się tym, że cała podłoga była wysypana różnego rodzaju nasionami, orzechami, pestkami, roślinami. Wszystko to po podgrzaniu wydzielało bardzo intensywny zapach, ale jeszcze bardziej intensywny i drapiący w oczy dym. Wytrzymałam jakieś trzy minuty z zaplanowanego kwadransa i z załzawionymi oczami poszłam na masaż. O samym masażu w sumie nie ma co pisać, poza krótką charakterystyką romantycznej scenerii. Sala z łóżkiem do masażu i dziwną, drewnianą trumną z wycięciem na głowę oświetlona rzędem jarzeniówek. Idealny klimat relaksu... Ale nie było tak źle. Pani masażystka zadbała o odpowiedni nastrój i wyłączyła jarzeniówki, oświetlając pokój masażu światłem jarzeniówki z półotwartego, pomalowanego zieloną olejną farbą, kibelka. Po co świeczki, kadzidełka i inne takie pierdoły, prawda?

A potem nastąpił punkt kulminacyjny przyjemności. Masażystka otworzyła tę trumnę, a ja wiedziona jakąś straceńczą odwagą pozwoliłam się w niej umieścić. Wieko się zamknęło, wystawała mi tylko głowa, a masażystka na chwilę zniknęła mi z oczu. Po chwili poczułam jednocześnie ciepło i intensywny smród gazu. Otóż pod trumienką był palnik, który podgrzewał wodę, która to woda parując we wnętrzu trumienki miała podobno zapewnić mi relaks. Zapewniła mi jakieś piętnaście zawałów przy każdym mocniejszym gazowym smrodku. Już widziałam te nagłówki gazetowe: "wybuch gazu zabił turystkę z Polski". A masażystka kojącym głosem tłumaczyła mi łamaną angielszczyzną: "it's safe because I'm here Madam".

Kiedy ta "przyjemność" wreszcie się skończyła błyskawicznie wrzuciłam na siebie ciuchy i wybiegłam z tego przybytku jak najprędzej. Złapałam tuk-tuka i z ulgą pojechałam do domu. Dojechałam, chcę zapłacić kierowcy, sięgam do kieszeni, do której wychodząc na masaż wrzuciłam lokalne pieniądze (na szczęście plecak z portfelem został razem z rodzinką w domu) a tu niespodzianka: kieszeń pusta. Podczas, gdy ja "relaksowałam" się w saunie ktoś niecnie buchnął moje pieniądze. Niewiele myśląc poprosiłam kierowcę tuk-tuka, żeby wrócił ze mną do tego ośrodka. Wpadłam tam jak rozjuszona furia i zrobiłam potworną awanturę. Manager nawet nie próbował niczego wyjaśniać, tylko zapytał mnie jaka kwota zniknęła, wyjął z szuflady tyle ile powiedziałam i zażądał żebym była cicho, bo inni goście oczekujący w recepcji się dowiedzą. Nie zamierzałam zostawić tego w ten sposób, więc nie omieszkałam poinformować wszystkich kogo tylko się dało o mojej przygodzie. Po wszystkim wróciłam do domu  z nadzieją, że dalej wieczór będzie już spokojny.

Nic z tego. Kiedy nasi lankijscy gospodarze dowiedzieli się o całej sprawie postanowili rozwiązać problem po swojemu. Najpierw zaciągnęli mnie do policji turystycznej, w międzyczasie opowieści o tym co się stało wysłuchali chyba wszyscy mieszkańcy, a potem wylądowaliśmy na prawdziwym posterunku policji. Moje próby zbagatelizowania całego zajścia nic nie dały. Kolejni miejscowi wprowadzeni w historię pałali żądzą przywrócenia dobrego imienia ich miejscowości i dokonania linczu na właścicielach ośrodka. Swoją drogą zwiedzenie lokalnego posterunku to też niezła przygoda. Nasza praska komenda, do której kiedyś trafiłam, wygląda przy nim jak hotel Kempinsky. Do tego wszędzie były niesamowite ilości ciem. W życiu nie widziałam takiego nagromadzenia tych owadów w jednym miejscu. Obsiadały wszystko i wszystkich. Dziwnie rozmawia się z policjantem, któremu na nosie siedzi ćma...

I teraz główny punkt programu: lokalna społeczność oczekiwała złożenia przeze mnie powiadomienia o kradzieży. Policjanci poinformowali mnie, że jeśli złożę takie powiadomienie, właściciele ośrodka i pracownicy, którzy byli w nim podczas mojego pobytu, zostaną zaaresztowani do czasu wyjaśnienia sprawy.

A wszystko dotyczyło mniej niż pięćdziesięciu złotych...

4 komentarze :

  1. Też byłem w takiej saunie z masażem. Jednej osobie noga wpadła pomiędzy pręty, którymi była wyłożona podłoga z różnymi ziołami i poparzył się w ognisku, które grzało wodę. Poza tym nie było tak źle.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak masaż to tylko u Pana Arkadiusza! Może po tej przygodzie przekonasz się do niego i nawet wspólne klapki nie będą przeszkadzały

    OdpowiedzUsuń
  3. Po kilku miesiącach w Azji nic mi już nie będzie przeszkadzało. Ale co wart taki masaż bez emocji? ;)

    OdpowiedzUsuń