niedziela, 19 października 2014

Rajska wyspa Tioman i singapurskie wspomnienia

Od dwóch dni jesteśmy w raju. Trafiliśmy tu trochę przez przypadek, bo początkowo mieliśmy jechać z Singapuru prosto do Kuala Lumpur, ale przypomniały mi się opowieści mojej Mamy, która prawie trzydzieści lat temu była na wyspie Tioman i wróciła absolutnie zachwycona. Zachwycona tropikalnym gajem z krystaliczną, ciepłą wodą, miękkim piaskiem, hasającymi małpami i waranami wylęgującymi się na plaży. Zapragnęłam się tu znaleźć i oto jesteśmy...








Podróż nie obyła się bez przygód. Sprawdziliśmy w sieci, że z Singapuru jeździ autobus do Mersing, malezyjskiego miasta, z którego odpływają promy na Tioman. Promy teoretycznie miały kursować trzy razy dziennie, ostatni późnym popołudniem więc wydawało się, że spokojnie dotrzemy. Zabraliśmy się jednak za organizację tego odcinka podróży od trochę złej strony, bo najpierw zarezerwowaliśmy noclegi (bez szans na ich odwołanie) i kupiliśmy bilety na autobus. Niestety już po tych wydatkach okazało się, że promu nie będzie. A właściwie będzie, ale tylko poranny, na który oczywiście nie mamy szans zdążyć. No dobra! Pierwsza wtopa. Trzeba będzie zapłacić dodatkowo za nocleg w Mersing :(.

Wstaliśmy następnego dnia bladym świtem, żeby zdążyć na autobus. Mieliśmy adres miejsca, z którego autobus miał odjechać ale singapurski taksówkarz oczywiście wiedział lepiej... Zawiózł nas nie tam gdzie powinien i tylko błyskawiczna akcja Marcina i kolejny taksówkarz spowodowały, że jakimś cudem zdążyliśmy na autobus. Wpadliśmy do niego dosłownie na minutę przed odjazdem!

Cali zadowoleni rozsiedliśmy się na swoich miejscach. Do granicy jechaliśmy sobie bardzo wygodnie. A potem się zaczęło:). Pierwszy raz trzeba było wyjść na singapurskiej granicy. Odstaliśmy swoje w kolejce i po odprawie wróciliśmy do autobusu. Znowu się rozsiedliśmy, przejechaliśmy kilometr i cała akcja od początku. Wysiadka ze wszystkimi bambetlami i tym razem odstanie w kolejce na granicy malezyjskiej. Nic to, odstaliśmy, wróciliśmy do autobusu, rozsiedliśmy się, przejechaliśmy kilometr i co? I znowu: wysiadać, zabierać wszystkie bagaże, bo zmiana autobusu. Rany! Nasze dzieci za każdym razem zdążyły zdjąć buty i wysypać wszystkie swoje zabawki, a my za każdym razem ostatni opuszczaliśmy autobus :).

W końcu dotarliśmy do Mersing, przekonani, że promu nie będzie i że musimy szukać noclegu. Miejscowy taksówkarz uświadomił nas, że prom owszem będzie, a takimi rzeczami jak informacje zawarte na stronie internetowej firmy promowej nikt się tutaj nie przejmuje...

W kolejce na prom stali koło nas Francuzi z trójką dzieci (4, 3 i 2 lata). Zaimponowali nam :). Dla nas podróż z Europy z dwójką jest sporym wyzwaniem, a co tu mówić o trójce! Potem się okazało, że oni nie z Europy tylko z Singapuru, bo tam od roku mieszkają i są Singapurem zachwyceni tak samo jak my. Marcin ma zadanie. Skoro Francuzom się udało przeprowadzić do Singapuru to może i nam się uda?

Wróciły wspomnienia. Tym razem napiszę o moim ulubionym miejscu. To Gardens by the Bay, czyli tropikalny ogród nad zatoką. Są w nim dwa ogromne wertykalne ogrody pod dachem, kilka ogrodów tematycznych (chiński, japoński, hinduski, kaktusowy itd.), genialne wertykalne ogrody na tzw. supertrees i przede wszystkim ogród dziecięcy. Dziewczynki oszalały ze szczęścia kiedy go zobaczyły. Na początek olbrzymi plac z kilkudziesięcioma "polewaczkami" (fontanny, prysznice, oblewające wodą storczyki, plujące wodą rybki) "tańczącymi" w rytm muzyki i chlapiącymi na dziesiątki sposobów. Zobaczcie sami:








A dalej place zabaw dla małych i większych dzieci, park linowy, kawiarenki dziecięce, pływające kolorowe rybki, wylegujące się koty, kolorowe ptaszki. Co jeszcze jest dzieciom potrzebne do szczęścia? Naszym nic. Po kilkugodzinnym szaleństwie w parku zasnęły na wózkach jakby ktoś wyjął im baterie:). Chciałabym tam wrócić...


1 komentarz :

  1. ale cudownie!!!! :))))
    ocieplacie swoimi zdjęciami nas zmarzniętych w Polsce :) dzisiaj 3 stopnie, brrrrr....

    OdpowiedzUsuń