piątek, 1 lipca 2016

Kanion Antylopy

Wyprawa do kanionu Antylopy rozpoczęła się nerwowo, ponieważ zakładając, że wszystkie wycieczki na pewno odchodzą z najbardziej oznaczonego miejsca (plemię Navajo ma monopol na to miejsce i wszystkie wycieczki trzeba rezerwować u nich) przybyliśmy tam w ostatniej chwili, żeby dowiedzieć się, że nasz samochód czeka zupełnie gdzie indziej. Połączone było to z machnięciem ręką sugerującym daleki dystans, popędziłem więc po samochód i ruszyliśmy w dół ulicy, żeby przekonać się po chwili błądzenia, że tak naprawdę wystarczyło przejść na drugą stronę ulicy. Udało się zdążyć w ostatniej chwili, ale oczywiście organizatorzy też mieli małą obsuwę, więc ostatecznie zgrzani od biegu siedzieliśmy dobrych parę minut czekając na kierowcę.

Podróż dostarczyła większych wrażeń niż sam kanion (terenowy samochód, otwarta paka, pustynia i kierowca próbujący nadrobić opóźnienie), którego główną atrakcją jest niezwykła fotogeniczność. Poza tym, że rewelacyjnie wychodzi na zdjęciach trudno coś więcej o nim napisać. Może tylko, że ma na sumieniu trochę ofiar śmiertelnych pechowców, którzy trafili tam na nagłe powodzie. Przewodnicy rozumieją specyfikę miejsca i cały czas poświęcają na pomaganie w robieniu zdjęć, skupiając się zwłaszcza na młodych dziewczętach, które uroczo prężąc się do obiektywów skutecznie narzucają żółwie tempo wycieczki. W środku jest dość ciemno, więc najlepsze zdjęcia i tak wychodzą na obu końcach kanionu. Podsumowując, można oszczędzić trochę pieniędzy ograniczając się do obejrzenia dobrych zdjęć (niekoniecznie tych poniżej :). Bardziej podobało nam się na ogólnie dostępnym Horseshoe Band, do którego prowadzi niewielki spacer zapowiadany groźnymi tablicami o ekstremalnych warunkach, konieczności zabrania ze sobą cysterny wody i traperskich butów. Buty przydają się głównie tym śmiałkom, którzy z iPhonami w rękach, niebezpiecznie wychyleni na krawędzi przepaści, pozują do efektownego selfi.

Zaliczywszy kolejny punkt wycieczki opuściliśmy brzegi przyjemnego jeziora Arizony i ruszyliśmy na północ do kolejnego stanu. Naszym następnym celem jest kanion Bryce.











To już ostrzeżenia przed wyprawą na Horseshoe. W naszym przypadku mocno przesadzone, wybraliśmy się bowiem podziwiać zachód słońca i od  ekstremalnych 44 stopni zdążyło się trochę schłodzić.




Wreszcie udało mi się podziwiać rozgwieżdżone niebo bez nadmiaru rozpraszających świateł kempingu. Dzieci w końcu zobaczyły porządną Drogę Mleczną (nad fotografią astro muszę jeszcze popracować :)


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz