Kiedy byłem mały dostałem kolorową kartkę z Bali. Wysłał ją mój wujek, który opowiadał później o ciepłych plażach, egzotycznych krajobrazach i tropikalnych wyspach. Ponieważ wówczas najdalej byłem nad Bałtykiem, nazwy: Java i Bali zapadły głęboko w moją pamięć i kojarzyły się z rajskimi widokami z pocztówki.
Dlatego byłem ciekawy jak rzeczywistość zweryfikuje moje dziecięce oczekiwania.
Z lotniska trafiliśmy do Ubud, ale o tym już wiecie. Pod koniec pobytu udało nam się pojechać na całodniową wycieczkę, dzięki czemu mamy trochę lepszy obraz wyspy. Okazało się, że znamy tylko część, najbardziej turystyczną, tego małego miasteczka. Okolica naszego hotelu była typowo komercyjna, ale trzeba przyznać, że w uroczym wydaniu. Pomimo tego, że w okolicy były tylko pensjonaty, restauracje i sklepy, architektura i dbałość o szczegóły powodowały, że nie czuło się jak w typowej wakacyjnej miejscowości. Po oddaleniu się trochę od komercyjnego centrum można zobaczyć prawdziwą część miasta, na szczęście nie odbiegającą nadmiernie od tej dla turystów.
To co przesądza o wyjątkowości Bali, to motywowana religijnie architektura. Na wyspie tej, wyjątkowo dla Indonezji, 80-procentową większość stanowią wyznawcy hinduizmu. I, jak tłumaczył mi nasz kierowca, ta odmiana hinduizmu różni się tym od indyjskiej, że na Bali modli się zawsze w świątyni, uznając całą wielość hinduskich bóstw. W dodatku ludzie tradycyjnie łączą się w kilkurodzinne wspólnoty otaczając zdobionym murem teren małego osiedla, w których zawsze jest miejsce i na małą świątynię i centralny budynek używany do uroczystych ceremonii. Ponieważ estetyka budowli ma tu spore znaczenie, a wejście do osiedla jest jego wizytówką, można podziwiać misternie zdobione drzwi, a także imponujące detalem rzeźby i zdobienia. Na początku kilka razy pomyliłem zwykłe osiedle z budynkiem świątynnym, ponieważ otwarte drzwi ukazują, niejednokrotnie bardzo zdobiony i efektowny, posąg bóstwa. Okazało się, że nie była to wielka pomyłka, ponieważ faktycznie to co widziałem było małym obiektem sakralnym, wokół którego zbudowane były domostwa i wyglądało tak każde typowe osiedle wyznawców hinduizmu (warto dodać, że odpowiednio zamożnych). Ponieważ osiedla takie mają często wieloletnią historię, na ich obecną postać miało wpływ kilka pokoleń, których zbiorowy wysiłek owocuje zachwycającym rezultatem. Dzięki temu Bali wygląda inaczej niż inne miejsca w Azji, a dojrzałość lokalnej sztuki powoduje, że sklepy, zamiast typowej pamiątkowej tandety, wypełnione są asortymentem ciekawym i prawdziwie ładnym.
Drzwi: otwarte i zamknięte
Rzeźby i zdobienia.
Kalince spodobała się jaskinia w świątyni słonia i ciągle chciała tam wracać.
Świątynia miliona schodów. Emilka została oddelegowana do zwiedzenia i zrobienia zdjęć, wróciła ledwo żywa.
Nawet drzewo musi być ubrane w sarong
Co wieczór przed domami i w różnych strategicznych miejscach umieszcza się dary dla bóstw, okadzając miejsce ofiary kadzidełkiem. Trzeba uważnie stąpać, żeby nie rozdeptać tych, często misternie przygotowanych, ozdób z kwiatami i ziarnami ryżu.
Święte źródło, taki nasz Licheń. Trzeba wykąpać się dokładnie pod każdą z wielu strug wody. Kalinka dokładnie umyła świętą wodą wszystkie ranki na nogach i czekała w napięciu na zagojenie. Następnego dnia rano orzekła, że "leczące źródło to ściema".
Jednak chociaż było ładnie i wyspa miło mnie zaskoczyła, to z pewnym rozczarowaniem przyjąłem odległość od morza i brak plaży. Nie tak wyobrażałem sobie tropikalną wyspę. Dlatego przed lotem do Australii chcieliśmy zaznać trochę plaży i choć trochę ponurkować. Skuszeni internetowymi opisami (i bliskością lotniska) wybraliśmy wyspę Lembongan, która obiecywała ładne plaże i dobre miejsca nurkowe. Przyjechaliśmy tu wczoraj łodzią, która nie bez przyczyny określana jest jako "speed boat". Niewielka jednostka napędzana trzema potężnymi silnikami, w sumie prawie tysiąc koni, dosłownie leciała ponad falami. Tak szybko w życiu nie płynęliśmy.
Trafiliśmy do sympatycznego ośrodka, gdzie dostaliśmy własny bungalow z widokiem na fajny basen. Niestety, pobliska plaża, pełna łódek, nie zachęca. Z drugiej strony przy tym upale lepiej być w cieniu przy basenie. Dalsza plaża jest lepsza, ale znowu brak cienia i wizja spaceru z dziećmi w upale trochę zniechęca. Próbowałem rano zapisać się na nurki, ale okazało się, że tutaj dzień zaczyna się wcześnie i na nurkowanie wypływa się sporo przed ósmą. Dzięki temu jednak mogłem przejść się po okolicy, która różni się mocno od tego co widziałem na Bali. Lembongan rozwija się od niedawna jako centrum nurkowe. Co rusz widać jakąś rozpoczętą budowę lub ziemię na sprzedaż. Napotyka się enklawy małych, zadbanych hoteli, ale poza nimi okolica jest mniej zachęcająca, a lokalni mieszkańcy żyją w bardzo biednych warunkach. Widać trud wyrywania ziemi bujnej przyrodzie w piekącym słońcu. Niestety, miejscami bywa też brudno, a rozgrzebane place (placyki) budowy nie upiększają krajobrazu. Wąskie ulice pozwalają prawie wyłącznie na transport motorowy, co przy małych dzieciach jest pewną przeszkodą, chociaż kompletnie niezrozumiałą przez miejscowych, którzy wiozą na motorkach ledwo stojące maluchy i nie widzą w tym żadnej sensacji. Może uda nam się znaleźć sposób na zwiedzenie wyspy, bo przewodniki i inni blogerzy zgodnie się nią zachwycają (trochę niepokoi mnie, że zachwycają się też pobliską plażą).
Udało mi się zapisać na jutrzejsze nurkowanie (zbiórka o 7 rano!), będę więc mógł zweryfikować obietnice pięknej rafy. Mam nadzieję, że będzie ładniejsza od plaży.
Ten wpis opóźnił się znacznie, bowiem kilka poprzednich wieczorów zajętych mieliśmy rezerwowaniem dalszych etapów podróży. Australia i Nowa Zelandia wymagają planowania z wyprzedzeniem, w dodatku trafiamy tam w okresie świąt i tamtejszych wakacji. Kupowaliśmy więc bilety na poszczególne loty, rezerwowaliśmy campervany i noclegi. Nasze karty nie wytrzymywały gwałtownego skumulowania wydatków, co powodowało różne problemy i perturbacje, ale prawie wszystko już się udało. Niestety, świata nie okrążymy, dokładniejsza analiza zimowej pogody w Stanach i dostępności poszczególnych lotów i cen noclegów spowodowała decyzję o powrocie z Nowej Zelandii z powrotem na Bali. Spędzimy tu Sylwestra :). Musimy potem wymyślić jak wrócić do kraju. Z drugiej strony cieszę się, bo chyba jednak uda mi się zobaczyć Tajlandię, a Emilce Birmę.
Jeszcze trochę zdjęć z Bali, z Lembongan następnym razem.
Kultura
Poszliśmy na pokaz tradycyjnych tańców.
Dziewczynki oglądały z zainteresowaniem, ciągle zadając pytania.
Gender w praktyce: Kalinka zapytała "a co to za pani?". Wtedy odpowiedziałem pytaniem, czy myśli, że to pan, czy pani? Zamarła na dłuższą chwilę pilnie się przypatrując i intensywnie myśląc :)
Podobało się :)
Jackfruit na drzewie.
Kawa przed zjedzeniem przez luwaka.
Kawa po zjedzeniu przez luwaka.
A to kakao.
Podoba nam się estetyka straganów z owocami (dość niestety rzadkich)
Wężowa skóra. Faktycznie nazwa odpowiada rzeczywistości.
W środku owoc o wyglądzie czosnku. Całkiem smaczny.
Pola ryżowe wyglądają malowniczo...
...ale zbiory to bardzo ciężka praca.
Tarasy ryżowe.
I sam ryż.
A to pole koło naszego hotelu.
Trafiliśmy na czas zbiorów.
Pola ryżowe wokół domów tworzą klimat tego miejsca.
Socjologia
Emilka powiedziała, że tak jej się na Bali podoba, że mogłaby tu spędzić emeryturę. Powiedziałem, żeby się zastanowiła (babcia rekordzistka dźwigała na głowie worki z cementem pomagając w budowie domu).
Inne
Mają tu fotogeniczne gołębie
I sprzedają ładne ubranka.
Czemu ciągle, od samego początku podróży pytają nas, czy to bliźniaczki?
Plaża w Sanur. Płynęliśmy z niej na Lembongan. Reklamowana jako jedna z ładniejszych, nas trochę przeraziła. Tłum jak nad polskim morzem w sezonie, do tego łodzie przypływające pod sam brzeg, Na szczęście zobaczyliśmy i wiemy, że na następny pobyt poszukamy innego miejsca.
Bliźniaczki hihihihi :)) to prawie tak jak chcieliście :))
OdpowiedzUsuńStołeczne bliźniaczki i rodzice serdecznie Was sciskaja. Szczegolne ucalowania dla przeslicznych modelek :) kolorowo, smacznie, bajecznie wow. Jak smakuje jackfruit ? Marcin opowiedz skoro tak naromibiles smaka :)) Kurczę Fantazja przez duże F. Nie ukrywam ze jestescie dla mnie oknem na swiat :) dzieki za to piekno ktorym sie dzielicie. Kisses
Jackfruit jest słodkawy i trochę mdły. Trudno mi powiedzieć do czego jest podobny (trochę do duriana, o którym dalej) Trzeba wydłubać żółtą cząstkę, w środku której znajduje się duża pestka. Owoc jest dość kleisty i po kilku takich operacjach trzeba dobrze wyszorować ręce, bo całe się lepią. Pestkę też zjadałem, smakuje trochę jak orzech włoski (trzeba się wczuć, żeby poczuć smak pestki, ale ma fajną konsystencję i dobrze się chrupie), ale kształt ma taki jak orzech brazylijski (mam nadzieję, że te pestki nie są trujące, w każdym razie nic mi nie było :). Niestety, jackfruit pachnie trochę jak durian, a durian pachnie tak, że w wielu miejscach jest zakaz jego posiadania (w Singapurze mieli specjalne znaczki zakazujące duriana). Moim zdaniem pachnie trochę jak cebula, co nie jest najlepszym zapachem dla słodkawego owocu. Trochę psuje mi to przyjemność, ale pewnie to kwestia przyzwyczajenia. Durian smakuje też słodkawo, ale z wyczuwalną lekką nutą cebulowego smaku i zapachu. Podobno po jakimś czasie można ten smak bardzo polubić, ale mnie jakoś nie przekonuje.
OdpowiedzUsuńUdało mi się wrócić i zdążyłem nadrobić Wasze wpisy - co do Singapuru, faktycznie nie znam osoby, która by narzekała na życie w tym kraju. Sam z chęcią wybiorę się tam, ale niestety nie zostanę ;-(. Z tego co pamiętam Tomek Z. też wspominał, że mu się Singapur podobał, szczególnie pewien budynek z kilkoma piętrami o "stopniowanych rodzajach atrakcji" ;-)
OdpowiedzUsuńKuala Lumpur - park ptaków też zrobił na nas niesamowite wrażenie. Byłem wtedy mocno pod wrażeniem papug wielkich i tam się nie zawiodłem!
Co do Bali też byłem zachwycony - w Legian wąskie uliczki, co chwila małe świątynie, atmosfera jak w Indiana Jones. Tam też przeżyłem karkołomne próby na surfingu. Podróżowaliśmy trochę po Bali i spotkaliśmy nawet samochód z napisami "Polish travel office" i to samo po polsku, więc wyspa rzeczywiście mocno wyeksploatowana turystycznie, trochę miałem wrażenie, że to taka "Majorka dla Australijczyków". Fajna wysepka, ale na tydzień starczy. Szkoda, że Wam nie wyjdą Stany, może byście coś ciekawego po drodze jeszcze zahaczyli - Am. Płd? Czyta się jak zawsze, jak dobrą książkę. Powinniście to wydać po powrocie (ew. z Singapuru jako ekspaci ;-) Pozdrawiam, Wataha
Witam :-)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, ze ktoś to odczyta ;-) Wybieramy się niedługo z dwójką dzieci (8 i 11 lat) na Bali i mam takie pytanie 'techniczne' - czy mamy być na coś szczególnie wyczuleni? Czy coś związanego ze zdrowiem warto byłoby sprawdzić? Nigdy nie byliśmy w tych rejonach i trochę wiedzy brakuje. Będzę wdzięczna za jakiekolwiek informacje :-)
Marta (mfior@quest.biz.pl)
www.nastepnidoraju.blogspot.com
Witaj Marto:), poza zalecanymi szczepieniami w zasadzie nie ma na co szczególnie uważać. Na Bali (w odróżnieniu od większości Indonezji) nie ma ryzyka malarii, więc odpada profilaktyka antymalaryczna. W porównaniu do większości innych miejsc Azji Pld. Wsch. jest dość czysto i nie mieliśmy żadnych sensacji żołądkowych. Wodę piliśmy tylko butelkowana. Generalnie Bali jest bardzo przyjazne i łatwe do eksplorowania z dziećmi (no i atrakcji dla dzieci na wyspie jest sporo;)). Jeśli bedziesz miała jakieś szczegółowe pytania to zapraszam mailowo: Emilia.osiak@gazeta.pl. No i życzymy wspanialego wyjazdu!
OdpowiedzUsuńI przy okazji dziękuję za linka do Twojego bloga. Zafundowałaś mi bardzo przyjemny wieczór ;) super się czyta!
OdpowiedzUsuń