Dzisiaj ostatni dzień na Lembongan, pora więc na podsumowanie. Wbrew obawom udało nam się całkiem sporo i nie nudziliśmy się, chociaż na początku pobytu baliśmy się, że utkniemy na tydzień nad basenem (zresztą całkiem fajnym, z dziwną, jakby gazowaną wodą, pierwszy raz w czymś takim pływałem). Na szczęście niedaleko hotelu była mała baza nurkowa, więc postanowiliśmy skorzystać na zmianę (urok podróży z dziećmi).
Pierwszego dnia udało mi się zrobić trzy nurkowania. Ładna, kolorowa rafa, dużo małych ryb i co jakiś czas jakaś większa wypływająca z głębiny. Większość miejsc nurkowych tutaj charakteryzuje się silnymi prądami, nierzadko zimnymi, dzięki czemu nurkowanie jest urozmaicone także pod względem temperatury wody i w cienkiej piance można zmarznąć. Widoczność jest super, a obecny układ pływów sprawiał, że lepiej było zaczynać nurkowanie wcześnie rano. Niestety, nie udało mi się zobaczyć ani mola-mola, ani wielkiej manty, za to przeżyłem pierwszy w życiu atak ryby, po którym nauczyłem się zwracać dużą uwagę na titan tigerfisha. Płynąłem sobie spokojnie za naszym przewodnikiem, gdy zobaczyłem, że daje mi jakieś dziwne znaki. Zanim zrozumiałem o co mu chodzi poczułem silne uderzenie od tyłu w szyję i szczękę. Zupełnie, jakby ktoś solidnie przywalił mi z pięści. Trochę oszołomiony i zaskoczony zobaczyłem pod sobą jakąś rybę płynącą szybko w dół. Nie wiedziałem co się stało, na szczęście prąd zniósł mnie dalej, bo później dowiedziałem się, że titan triggerfish przegania intruza z miejsca tarła do skutku. Okazało się, że nasz przewodnik został zaatakowany pierwszy, trigger fish uderzył go w głowę tak silnie, że przez chwilę myślał, że uderzył głową w butlę nurka płynącego przed nim. Jak się zorientował co się stało, zobaczył, że triggerfish jest za mną i szykuje się do kolejnego ataku. Szczęśliwie ryba nie użyła swoich silnych zębów, bo ugryzienie w tym miejscu mogłoby być bardzo niemiłe w skutkach. Ból po uderzeniu czułem jeszcze długo po nurkowaniu. Ciekawe doświadczenie, z którego płynie nauka, że lepiej tę kolorową rybkę uważnie omijać. Moją pierwszą reakcją na bolącą szyję, gdy już zrozumiałem co się stało, była chęć poszukania tej uroczej rybki w najbliższej restauracji i skonsumowanie jej na obiad, ale po jakimś czasie złość zastąpił respekt i podziw nad jej walecznością i determinacją, żeby chronić swoją ikrę. Bez strachu rzuca się sama na grupę wielkich w jej mniemaniu ryb, żeby przegonić je ze swojego terytorium.
Po nurkowaniu pożyczyłem skuter i, znów na zmianę, zwiedziliśmy wyspę (i odszukałem jedyny tu bankomat, żeby uzupełnić gotówkę). Skuter to najlepszy pojazd do samodzielnego zwiedzania Lembongan. Do zwiedzania z dziećmi lepszy okazał się terenowy melex, którego pożyczyliśmy dzień później i którym objechaliśmy całą wyspę.
Na mapie Lembongan jest malutka, w rzeczywistości zaskakuje swoją wielkością. Mieszka tu 8 tysięcy ludzi, do tego sporo turystów, którzy mieszkają tu przez jakiś czas lub dojeżdżają na jeden dzień z pobliskiego Bali. Co ciekawe, mają aż sześć szkół, często dość dużych. Głównym lokalnym biznesem, poza turystyką, jest uprawa alg morskich. Warunki mają ku temu dobre, ciągnące się wzdłuż wybrzeża i wchodzące głęboko w morze płycizny stanowią idealne miejsce. Zapach suszonych wodorostów unosi się w powietrzu, na wodzie widać stojących po pas w wodzie ludzi zbierających do koszy mokre, zielone wiechcie. Bardzo to malownicze.
Sama wyspa jest trochę mniej malownicza i trudno nazwać ją rajską, a widziałem, że często ją tak określają. Swoją drogą to ciekawe, że w powszechnym mniemaniu w raju powinno być gorąco jak w piekle :). Ale nie o upał chodzi, ale o biedę i kontrast miedzy wypieszczonymi oazami dla turystów, a prozą życia mieszkańców. Oczywiście z chlubnymi wyjątkami, niektórzy dbają o swoje otoczenie i ich skromne domki wyglądają uroczo, ale wielu mieszka w skleconych byle jak lepiankach otoczonych zbieraniną najróżniejszych przedmiotów. Do tego co rusz natrafia się na jakąś budowę. Plaże są dalekie od tego, żebym określił je jako rajskie. Albo zawalone są łodziami, albo kamieniami (w najlepszym wypadku). Owszem, czasem trafia się jakiś ładniejszy fragment, ale prawdziwie zachęcającej do kąpieli nie znaleźliśmy. Poza tym upał i brak cienia zniechęcają.
Mimo wszystko podobało nam się i chociaż nie chcielibyśmy tu mieszkać, to cieszymy się, że tu byliśmy.
Emilka miała więcej szczęścia na nurkowaniu, bo widziała wielką mantę i rekina. Poza tym wpadła w silny prąd i miała jazdę jak na rollercosterze.
W kolejnym dniu znowu była moja kolej. Trzy nurki obyły się bez przygód, wszystkie triggerfish omijałem z respektem (zwłaszcza, że była pełnia, a to czas, gdy są szczególnie agresywne). Dużych ryb nie było, ale rafa piękna i kolorowa. Czas mijał szybko i już trzeba się pakować. Jutro wieczorem lecimy do Australii, pierwszy przystanek Adelaide. Mam nadzieję, że nasz campervan czeka na nas, bo jego rezerwowanie to była droga przez mękę. Trzymajcie kciuki!
Oto nasz pojazd. Pierwszy raz prowadziłem melexa, samo w sobie było to atrakcją :). Na szczęście miał terenowe koła, bo droga była bardzo wyboista, a miejscami znikała.
Parasolki nad grobami. Widać i duchom zmarłych, które siadają na tych tronach, słońce przeszkadza.
Panorama miasteczka. Widząc ją pierwszy raz byłem zaskoczony, bo nie spodziewałem się, że wyspa jest tak duża.
Stare łodzie czasem zastępują stoły w knajpach.
Plaża malownicza, ale bardziej port niż miejsce wypoczynku.
Płycizna po horyzont. Dobre dla glonów, mniej dla pływaków.
Płyniemy na snorkling :)
Próba oswojenia plaży. Słońce szybko wygnało dziewczynki pod dach. W tle łódź, która zabrała nas na snorkling i zwiedzanie lasu mangrowego.
Po pływaniu zjedliśmy w knajpce z widokiem.
Przed wieloma chatami suszą się wodorosty.
Tak wyglądają typowe domy na wyspie.
Wszyscy na pokład!
Las mangrowy i tradycyjna łódź.
Nasza była z silnikiem, za to miała daszek chroniący przed piekielnym upałem.
Woda była brązowa, o kolorycie błota. Za to widoki bardzo ładne.
Tradycyjny sposób pływania.
W tle imponujące góry wyspy Bali.
Las wyrasta na morzu.
Jeszcze zielone wodorosty. Po jakimś czasie na słońcu będą żółte i suche. Kolega Indonezyjczyk, zapoznany na nurkowaniu, kupił całą torbę i tłumaczył mi, że w domu ugotuje je, pokroi, doda wieprzowinę i usmaży w woku. Te wodorosty różnią się trochę od tych używanych w kuchni japońskiej.
Zbieranie wodorostów.
Most łączący wyspy Lembongan i Ceningan. Przejezdny tylko dla motorów, ale nie odważyłem się (pierwszy raz w życiu na skuterze). Od samego patrzenia czułem się niepewnie. Cały faluje i turkoce, kiedy ktoś po nim przejeżdża. Wyminąć się chyba nie da.
To jest ciężka praca, człowiek docenia wygody cywilizacji.
Przynajmniej pracują w ładnym otoczeniu.
Efekt pracy.
Marcińskie rogale były pyszne ;-) zjedliśmy także wasz przydział składając tym sposobem imieninowe życzenia Marcinowi. Adelaide'a pewnie tak smakowitych nie potrafi upiec, choć z pewnością ma inne zalety
OdpowiedzUsuńM&W