Następnego dnia ruszyliśmy na zwiedzanie Tirany. Od razu nasuwają się skojarzenia ze Stambułem, bo chociaż miasto jest oczywiście bez porównania mniejsze, to podobnie miesza się w nim wschód z zachodem, Europa z Azją, cywilizacja z biedą. Główny plac miasta ujął nas fontannami i ujęciami wody dającymi przyjemny chłód, a także ładnym widokiem ze starej zegarowej wieży. Obok jest bunkier zamieniony w muzeum z przejmującą artystyczno-historyczną wystawą prezentującą mroczną stronę albańskiego powojennego totalitaryzmu. Nawet pobieżne zwiedzenie tego miejsca pozostawia w człowieku ślad i pozwala chociaż trochę zrozumieć historię najnowszą tego odizolowanego przez dziesiątki lat kraju. Później, przez modny, pełny uroczych knajpek deptak przeszliśmy do mostu prowadzącego do albańskiego zakazanego miasta, dzielnicy, której inspiracją był chyba folwark zwierzęcy. Zielona, willowa wyspa prominentów reżimu, niedostępna dla postronnych, nawet teraz wyróżnia się na tle otaczających ją blokowisk. Co ciekawe, wille dalej są zamieszkane, a w budkach wartowniczych siedzą strażnicy, wygląda więc na to, że nowa elita także się odnalazła, teraz jednak chociaż można tam spacerować. Na obrzeżach straszy wybudowana przez córkę Hodży, w zamyśle szklana, w praktyce betonowa piramida, obecnie zdewastowana i porzucona.
Do hotelu wróciliśmy opłotkami, przechodząc przez slumsy sąsiadujące z nowoczesnym bazarem i nowymi blokami. Tirana, bezpretensjonalna, pełna kontrastów, kolorowa i gwarna, z przyjemnymi restauracjami z dobrym jedzeniem w przyjaznych cenach, z uśmiechniętymi ludźmi i mroczną historią, chwyciła mnie za serce od pierwszego spaceru. Chętnie pomieszkałbym tam przez jakiś czas, chociaż Emilka nie podziela mojego entuzjazmu aż do takiego stopnia.
Następnego dnia pojechaliśmy nad morze do pobliskiego Golem, małego miasteczka położonego obok tłocznego, modnego kurortu Durres, gdzie odpoczywa Tirana (i które z tych właśnie względów postanowiliśmy ominąć). Nasze błądzenie w Tiranie okazało się niczym w porównaniu z poszukiwaniami pensjonatu tutaj. Za gwałtownym rozwojem nadmorskich miejscowości, który rozpoczął się po odzyskaniu przez Albanię niepodległości, wyraźnie nie nadąża państwowa machina biurokratyczno-infrastrukturalna, w związku wiele domów nie ma ani adresów ani dróg dojazdowych. Sprawy nie ułatwia fakt, że każdy stawia sobie płot gdzie mu wygodnie, przez co powstaje plątanina wąskich, nieprzejezdnych i nieopisanych dróżek wijących się między nastawianymi chaotycznie budynkami. Okazało się, że kilka razy ominąłem właściwy zakręt uznając, jak się okazało niesłusznie, że nie ma szans zmieścić się tam samochodem. I to był dopiero początek nauki jazdy po tym kraju. Teraz, po kilku dniach wiem, że nie ma drogi tak złej lub tak stromej, żeby nie dało się nią pojechać, a jak sytuacja wygląda na kompletnie beznadziejną, to z przeciwnej strony na pewno nadjedzie stary Mercedes, z którym trzeba się będzie wyminąć.
Wracając nad morze, niech wystarczy, że było. Ciepłe, z dużymi, atrakcyjnymi dla dzieci falami. Plaża dość zatłoczona, chociaż piaszczysta. Niestety, klimat psuły wszechobecne śmieci. Daje się we znaki mentalność pozwalająca rzucić odpadki za siebie i niedostrzegać brudu za płotem wysprzątanej posesji. Psuło nam to przyjemność zwiedzania i odpoczywania zarówno w Golem (https://www.booking.com/hotel/al/nuovo-sun-golem.en-gb.html - pensjonat polecamy, okolicę niekoniecznie), jak i w Velipoja, gdzie dodatkowo plaża była paskudna. Sytuację ratował basen w zaskakująco ładnym i przyjemnym hotelu (https://www.booking.com/hotel/al/brian.en-gb.html). Opis co prawda trochę koloryzował rzeczywistość (rzekomy widok na morze wymagałby wyciecia wielu drzew i zainstalowania porządnego teleskopu na balkonie, placu zabaw też nie było), ale nie bądźmy drobiazgowi. Krótki spacer pozwolił się upewnić, że trafiliśmy do oazy luksusu i dobrego smaku (co prawda było w okolicy kilka schludnych i miłych miejsc, ale jednak bez basenu), cóż z tego, gdy spacerować przyszło przy przewróconych przez krowy koszach na śmieci i ogólnym syfie. Nie polecamy tego miejsca, ale jak już tu traficie, jedźcie do Briana (weźcie tylko zatyczki do uszu, bo muzyka gra do późna). Wycieczka nad jezioro Szkoderskie nie rekompensuje wysiłku podróży na północ, tak jak i samo miasto Szkodra, które zwiedziliśmy przez szybę samochodu, bo jakoś w ogóle nie mieliśmy ochoty tam wysiąść.
Po tych klilku dniach zniechęciliśmy się do Albanii, jak się jednak dalej okaże, przedwcześnie.
Widok z wieży zegarowej na główny plac Tirany. Ciekawe są widoczne sztuczne strumyki - bruk polewany jest wodą z podziemnych studzienek, co przyjemnie chłodzi, zwłaszcza jak boso brodzi się w płytkiej wodzie.
Bunkier w centrum kryjący muzeum, które koniecznie trzeba zobaczyć. Gdyby Hodża przewidział, jakie będzie ostateczne przeznaczenie obiektów jego obsesji...
Przejmująca alegoria totalitaryzmu.
Takoż, mimo woli. Pranvera też nie mogła przewidzieć.
Lubię tropić matematyczne ciekawostki. Tutaj rzeźbiarz chyba przypadkowo przepisał różne wzory. Ciekaw jestem jaka myśl mu przyświecała, niestety sensu nie mogłem odnaleźć.
Hotele powstają stopniowo, pierwsze piętra muszą zarobić na kolejne. Tu przykład interesującej wiwisekcji, uważny czytelnik dostrzeże telewizor i inne elementy wyposażenia przewiewnych na razie pokoi. Na szczęście klimat sprzyja.
Tyłem do brudu, twarzą do ciepłego morza.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz