czwartek, 24 sierpnia 2017

Południe Albanii. Trudna miłość...

Zaczęło się od Vlore. Drugie co do wielkości miasto portowe Albanii ma wyjątkowe położenie. To właśnie tutaj przebiega umowna granica pomiędzy Adriatykiem a Morzem Jońskim. Z ciekawostek: ze względu na bliskość Włoch Vlore było dawniej głównym ośrodkiem przemytniczym, a miasto opanowane było przez albańską mafię. Teraz jest bezpiecznie, a położenie na styku dwóch mórz sprawia, że można tu znaleźć i szerokie piaszczyste plaże z bardzo łagodnym zejściem i kamieniste, gdzie szybko robi się głęboko. Cieple morze, piaseczek, akceptowalna ilość ludzi, świetnie zorganizowana szeroka plaża i do tego całkiem przyjemne miasto. Dzieci doskonale szczęśliwe. Idealne wakacje, prawda? Ale ponieważ kobiety nigdy się nie zadowoli postanowiliśmy sobie polepszyć i ruszyliśmy na południe, do Ksamilu. Naczytalam się, że to albańska namiastka Karaibów, że najpiękniejsze plaże, że szmaragdowe morze itp. itd. No to pojechaliśmy. Najpierw zaskoczyła mnie nawigacja. 138 km. Bułka z masłem. Planowany przez google czas przejazdu 3,5 h! I tak faktycznie było. Droga prawie cały czas górska, szaleńczo kręta, z kiepską nawierzchnią, ale za to z pięknymi widokami. Generalnie górska Albania podoba nam się najbardziej...

Kiedy dotarliśmy dzieci marzyły tylko o kąpieli w morzu, więc pierwsze co zrobiliśmy to pognaliśmy na miejską plażę, którą mieliśmy 200 m od domu. Tam przeżyłam szok pierwszy. W życiu nie widziałam tak koszmarnie zatłoczonej plaży. Optymalizacja wykorzystania każdego centymetra piasku do upchnięcia jak najwiekszej ilości leżaków: level master. Leżaki ustawiono jeden przy drugim tak blisko, że nie było szans na przejście między nimi, a ich równe rzędy dociągnięto do lustra wody, więc bez szans na jakąkolwiek zabawę na piasku. Nie było nawet gdzie odłożyć zdjętych ubrań, bo naprawdę nie było ani kawalątka nie zagospodarowanego piachu. Oczywiście wszystkie leżaki zajete...

Nic to. Wykąpaliśmy się w pięknej turkusowej wodzie Morza Jońskiego (zauważalnie zimniejszej niż w Adriatyku), daliśmy się pogryźć po nogach ciekawskim rybkom, i ruszyliśmy na podbój miasta. I tu przeżyłam szok drugi. Poczułam się jak we Władysławowie. Polacy są tu absolutnie dominującą grupą turystów. Obsługa w sklepach komunikuje się po polsku, menu w restauracjach jest po polsku (że nie wspomnę o hitach menu takich jak rosół czy schabowy). Siedząc wieczorem na balkonie usłyszałam z oddalonej imprezowni "przez twe oczy zielone oszalałem". Czytałam ostatnio raport o najpopularniejszych kierunkach wakacyjnych wybieranych przez Polaków i Albanii tam nie było. Ktoś chyba popełnił błąd w tym raporcie.

Ksamil nas jakoś za serce nie złapał. Samo miasteczko jest dosyć paskudne, a okolice mogłyby być cudowne, gdyby nie były tak koszmarnie zatłoczone i zaśmiecone. Idąc za radą naszego gospodarza pojechaliśmy na oddalone o kilka kilometrów, rzekomo najlepsze plaże czyli Pema e Thate i Pulebardha. Obie są faktycznie urokliwe, a raczej byłyby urokliwe, gdyby nie wściekły tłum ludzi, taki sam jak na naszej plaży miejskiej. Pobyt w Ksamilu uratowala nam w końcu przyjemna plaża w hotelu Artur. Zdesperowana poszlam zapytać, czy możemy z niej skorzystać chociaż nie jesteśmy gośćmi hotelowymi i to był strzal w dziesiątkę. Wreszcie wolne leżaki, wreszcie dostepny pas piasku umożliwiający zabawę dzieciom. Wreszcie relaks a nie walka o życie. Jeśli kiedykolwiek jeszcze trafimy do Albanii na plażowanie udamy się w okolice Himare, gdzie było najspokojniej i najbardziej rajsko.

Do Ksamilu warto jednakowoż pojechać choćby po to, żeby zobaczyć starożytne miasto Butrint, wpisane na listę światowego dziedzictwa kultury UNESCO. Lekcja historii na żywo. Boli tylko to, z jak małym szacunkiem jest traktowane. Już przy wejściu dowiadujemy się, że zadowolenie gości jest najważniejsze, więc można wchodzić na zabytkowe obiekty, żeby strzelić sobie efektowne selfie. A jeśli nawet w którymś z obiektów jest to zabronione, to i tak nikt, ale to kompletnie NIKT tego nie przestrzega. Ciekawe kiedy się ockną... Swoją drogą my się nie popisaliśmy planując zwiedzanie Butrintu. Zamiast pojechać trzy km machnęliśmy 30 km przez góry objeżdżając jezioro po to, żeby na końcu z głupimi minami stwierdzić, że coś od złej strony zwiedzamy, bo wszystko jest na drugim brzegu:). Pozostało zatem przeprawić się promem i bez sensu zaplacić 5 euro. Za to powrót był już szybki.

Podobne refleksje odnośnie braku respektu dla jakichkolwiek zakazów mieliśmy koło wywierzyska Syri i Kalter nazywanego Blue Eye. To przepiękne źródło o głębokości ponad 50 m, z którego wypływa tworzący rzekę strumień wody. Nazwa Blue Eye pochodzi od błekitnego odcienia wody, która tworzy tu pierścień o ciemniejszym kolorze wewnątrz i jaśniejszym na zewnątrz, co przypomina niebieskie oko. Całe oko jest otoczone drewnianym ogrodzeniem, żeby zapobiec wchodzeniu przez turystów do wody. Co więcej, w kilku miejscach są tabliczki informujące o zakazie kąpieli, ale znowu: nikt nie zwraca na to uwagi. Woda ma wprawdzie 10 stopni, ale śmiałków skaczących z punktu widokowego "na główkę" prosto do wywierzyska nie brakuje. Mam wrażenie, że ignorowanie przepisów, zakazów i nakazów jest w Albanii sportem narodowym...


Droga z Wlore do Ksamil


 Okolice Ksamil


Plaża koło hotelu Artur. To jest ta mało zatłoczona, co daje wyobrażenie o tym, jak wyglądają zatłoczone...


 Wybrzeże koło Vlore


Starożytne miasto Butrint bardzo zaciekawiło dziewczynki



Widok na jezioro Butrint


Blue Eye


Śmiałek skaczący do lodowatego wywierzyska Blue Eye


Butrint. Na drugim brzegu jeziora.


  I kilka ujęć jeziora. Ładne było.



1 komentarz :