Czas na krótkie podsumowanie. Po pierwsze i najważniejsze: cel został osiągnięty. Dziewczynki pokochały podróże. Kiedy powiedzieliśmy im, że wracamy do Polski Laura wybuchnęła płaczem, a Kalinka z niedowierzaniem zapytała: "mamo, ale ty NAPRAWDĘ chcesz wracać?". Po czym sama błyskawicznie wymyśliła rozwiązanie: "mamo, to wrócimy na chwilę, ulepimy bałwana i polecimy dalej". Zatem wróciliśmy. Tylko bałwana jakoś nie udało nam się zrobić, bo śnieg nie chce spaść. Za to pierwsze pytanie, jakie codziennie zadaje Kalinka, tuż po przebudzeniu, brzmi: czy to już dzisiaj lecimy do Ameryki Południowej?:)
Miłość do podróży miłością, ale pod koniec dziewczynki już trochę tęskniły. Za swoim pokojem, swoimi zabawkami, swoim przedszkolem. Woleliśmy zatem wrócić wcześniej, żeby szybciej zatęskniły za kolejną podróżą. Zresztą, tak jak wspominał wcześniej Marcin, nasz pierwotny plan zakładał powrót przez USA, ale byliśmy trochę krócej w Azji, więc w Stanach było jeszcze trochę za zimno. Trudno, ale za to mamy gotowy plan na następną podróż. Zamierzamy objechać campervanem Stany i dotrzeć na Hawaje. A w najbliższym czasie postaramy się odwiedzić Islandię, żeby porównać ichniejsze geotermy z nowozelandzkimi. Zatem bloga na razie zawieszamy ale mamy nadzieję, że nie na długo.:)
Jakie mieliśmy problemy? W zasadzie większych nie było. Zdrowie na szczęście nas nie opuszczało. Dziewczynki miały raz katar i raz niegroźne, jednodniowe zatrucie żołądkowe. W Polsce w sezonie jesienno-zimowym zwykle chorowały bardziej. Pod tym względem nasza eskpada niewątpliwie się opłaciła.:)
Kraje po których podróżowaliśmy były przyjazne turystom, więc kwestie organizacyjne nie stanowiły większego problemu. Trochę baliśmy się Birmy, ale okazało się, że i tam przemysł turystyczny rozwija się pełną parą.
Co mnie po powrocie zaskoczyło? Po pierwsze reakcje znajomych. Co chwilę spotykamy się ze stwierdzeniem: "oooo, już jesteście? Wydaje się jakbyście wyjechali miesiąc temu.". A nam wydaje się, że byliśmy w podróży bardzo, bardzo długo. Ilość miejsc, obrazów, wrażeń, spotkanych ludzi i przebytych kilometrów sprawia, że te pięć miesięcy rozciągnęło się jak guma. Nie było dwóch takich samych dni, nie było rutyny, nie było nudy. Udało nam się przeżyć wspaniałą, cudowną przygodę, której nigdy nie zapomnimy. I wiemy, że będziemy to powtarzać.
A kolejna rzecz, która mnie zdziwiła, to pierwsze wrażenie z naszego mieszkania. Trochę już zapomniałam jak wygląda. Wszyscy, z którymi rozmawiałam mówili, że po powrocie z długiej podróży ich własne mieszkanie wydawało się im jakieś takie ładniejsze i wygodniejsze, a mnie wydało się zagracone.:) Przyzwyczaiłam się do ascetycznych wnętrz, w których stoją łóżka, szafki nocne i wieszaki na ubrania. A tu dom wypełniony meblami, bibelotami, ubraniami. Rany! Po co nam tyle tego, skoro przez tyle miesięcy wystarczały dwie pary spodni i kilka koszulek. Przynajmniej nie było problemu w co się ubrać.:) (i mówię to ja, zakupoholiczka i kolekcjonerka wszystkiego). Okazało się zresztą, że nie byliśmy przygotowani do zimowego powrotu. Kalina w czasie podróży ze wszystkiego wyrosła, a trudno iść na spacer przy zerowej temperaturze w crocsach i polarze. Trzeba było zatem na gwałt robić zakupy!
Dziewczynki nam w tej podróży nie tylko wyrosły, ale i wydoroślały. Namiętnie dyskutują o różnych odwiedzonych miejscach. Malują obejrzane krajobrazy. Dzisiaj, oglądając "Nelę, małą reporterkę", aż skakały z emocji przekrzykując się nawzajem: "ja też tam byłam! I ja! Ja też karmiłam tego słonia! I ja też chodziłam po takim wiszącym moście!". Mam nadzieję, że te pozytywne emocje zostaną z nimi na bardzo, bardzo długo...