Po zwiedzeniu urokliwego Baganu wybraliśmy się utartym już szlakiem w drogę powrotną. Polecieliśmy wpierw z powrotem do Rangunu, co wymuszone było warunkami wizowymi (powrót z tego miejsca, gdzie wjechało się do kraju). Jeszcze w Mandalay, z hotelowej ulotki dowiedzieliśmy się o istnieniu linii Golden Airlines (a linii lotniczych mają tam zaskakująco dużo), dzięki czemu bilet kosztował nas połowę tego, co planowaliśmy zapłacić. Strona internetowa linii nie działała najlepiej, musieliśmy więc udać się do ich przedstawicielstwa i kupić bilety osobiście. Dzięki temu obejrzałem wiszące tam na ścianie wizualizacje planowanej (?) rozbudowy Mandalay. Na obrazku wyglądało to imponująco. Nowoczesne miasto, pełne zieleni, w niczym nie przypominało widoku za oknem. Miło jednak pomarzyć, życzę im powodzenia. Do miasta na obrazku chętnie bym wrócił, do obecnego niekoniecznie.
W Rangunie spędziliśmy jedną noc, a następnego dnia czekaliśmy na lot. Planowaliśmy przejść się trochę po okolicy, ale szybko wróciliśmy do hotelu przepędzeni lejącym się z nieba żarem, brakiem sensownego chodnika i, co tu ukrywać, dość paskudną okolicą. Sam hotel niezły, z nadskakującym personelem i, co okazało się ważne, bardzo sprawną klimatyzacją. Dzięki temu przeczekaliśmy dwie godziny w komfortowych warunkach.
Jadąc na lotnisko mogliśmy podziwiać przedstawiane tu i ówdzie wizualizacje planowanych budów i reklamy projektowanych nowoczesnych budynków. Wyglądają dziwacznie na tle powszechnej biedy i bylejakości. Dość powiedzieć, że z zaskoczeniem odczytywaliśmy na wielu rozsypujących się bieda blokach daty budowy wskazujące na to, że budynek ma ledwie 15 lat. Z drugiej strony widać, że miasto powoli zaczyna się rozwijać i chociaż nie planujemy rychłego powrotu do Birmy chętnie odwiedziłbym Rangun za powiedzmy dziesięć lat, żeby zobaczyć co z tych planów zostało wykonane.
Buduje się. Ale nowe bloki szybko tracą blask świeżości.
Widok z hotelowego tarasu.
Tu i ówdzie trafiają się bardziej eleganckie wille...
...jednak dominują takie blokowiska.
Wiele budów powstaje w sposób bardzo tradycyjny, siłą ludzkich rąk.
Tysiące kruków na tle czerwonego nieba wyglądało nieco złowieszczo.
Tak jak powrót do Rangunu nie zmienił mojego postrzegania tego miasta, tak powrót do Bangkoku zmusił mnie do diametralnego zrewidowania wyrobionej podczas poprzedniego pobytu opinii. Tym razem zamieszkaliśmy na luksusowym osiedlu w nowoczesnej części miasta. Eleganckie bloki zawstydziłyby niejeden warszawski apartamentowiec. Mieliśmy tylko jeden dzień w mieście, udaliśmy się więc do sprawdzonych miejsc. Pojechaliśmy do odwiedzonego wcześniej centrum handlowego, bo Emilka wypatrzyła tam ładne dziecięce ubrania. Tam przeżyłem duży szok. Okazało się, że poprzednim razem dotarliśmy tylko do początku handlowego szaleństwa. Ponieważ nadchodziliśmy od strony starej i biednej części miasta uznałem, że w tym, w sumie nie imponującym, sklepie zobaczyliśmy szczyt tutejszego luksusu. O, jak się myliłem. Tym razem przyjechaliśmy nowoczesnym skytrainem od bogatszej strony i straciliśmy masę czasu krążąc po i wzdłuż ogromnych centrów handlowych wypełnionych najdrożyszmi markami szukając tego jednego, gdzie tak smacznie jedliśmy i gdzie planowaliśmy ubrać nasze dziewczynki. Jak łatwo zapomnieć w takim miejscu, że kilka kilometrów dalej ludzie żyją zupełnie inaczej. Gdy już znaleźliśmy "nasze" centrum handlowe okazało się, że też widzieliśmy tylko mały jego wycinek, do tego stopnia mały, że bardzo długo krążyliśmy w jego poszukiwaniu trafiając po drodze do technologiczno-elektronicznego raju.
Elektronika była tania, niestety, ceny ubranek okazały się zaporowe i nie udało się znaleźć żadnej okazji. Wieczorem pojechaliśmy do starej części, żeby jeszcze raz odwiedzić naszą ulubioną restaurację i porzucić jeden z naszych wózków w miejscu, gdzie komuś się przyda. Ta wizyta w restauracji okazała się niewypałem. Pierwszy raz byliśmy wieczorem, ekipa była kompletnie inna niż za poprzednich wizyt, a jedzenie rozczarowało, nawet ukochany przeze mnie arbuzowy chłodnik nie smakował tak, jak poprzednio. Z pewną ulgą wróciliśmy nowoczesną autostradą na ostatnią noc do naszego apartamentu. Cieszę się z tego ostatniego dnia w Bangkoku, bo mam teraz pełniejszą i bardziej chyba sprawiedliwą ocenę tego miasta. Mógłbym tam chętnie nawet trochę pomieszkać, bowiem poza kulinarnymi miasto to okazało się mieć także wiele innych uroków, a brud i rażąca bieda nie są tam jednak wszechobecne.
Tutaj z łatwością pomieściłyby się wszystkie warszawskie centra handlowe i jeszcze zostałoby dużo miejsca.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz