środa, 24 stycznia 2018

Eilat i okolice

W Eilacie spędziliśmy więcej czasu niż początkowo planowaliśmy, ponieważ pogoda na północy kraju popsuła się i wszędzie lało. Dlatego postanowiliśmy użyć lata i przeciągnąć wakacje nad Morzem Czerwonym do tygodnia. Dzięki temu mieliśmy dużo czasu, żeby spróbować wszystkich atrakcji, jakie ten kurort ma do zaoferowania. Przy okazji bogatsi o nowe doświadczenia możemy już podsumowywać nasze wrażenia z wyjazdu. Ale po kolei...

Zaczęliśmy od poszukiwania plaży. Co prawda pierwszego dnia pobytu poznaliśmy Polaków, którzy Eilat znają jak własną kieszeń i zaprowadzili nas na swoją ulubioną plażę miejską, ale chcieliśmy być mądrzejsi i zobaczyć kawałek rafy. W rezultacie wydaliśmy dobrze ponad 100 zł (ach, te izraelskie ceny), żeby wejść na kamienistą plażę z pomostem, na którego końcu można było wejść do wody i podziwiać podmorskie widoki. Jak się okazało wydaliśmy kasę zupełnie bez sensu, bo nieopodal była plaża darmowa, dużo lepiej wyposażona, a do tych podwodnych atrakcji można było bez problemu dopłynąć. Trudno, pływałem dzielnie tam i z powrotem omijając z respektem stadka meduz i doprowadzając się po godzinie do efektownej hipotermii. Widoki pod wodą bez szału, ale uprzyjemniające pływanie wpław.

Rzeczony pomost.

Dzieci uznały, że z pomostu też widać rafę i odmówiły wejścia do zimnej (22 stopnie, ale wiało i temperatura powietrza nie zachęcała do kąpieli) wody.

 Pływanie urozmaicały / uprzykrzały ławice meduz, które z lekkim wstrętem starałem się omijać 

Plaża oferowała atrakcje dla poszukiwaczy podwodnych skarbów.

Kolejny dzień to plaża z delfinami. Polecamy, chociaż to kolejny wydatek i na nurkowanie z nimi poskąpiliśmy. Ważne, że to nie zamknięte akwarium, ale miejsce, gdzie delfiny, które się tu urodziły, żyją swoim rytmem. Mogą wypływać na pełne morze i robią to od czasu do czasu, ale jak do tej pory wracają. Wydaje się, że są szczęśliwe, ale może tylko się tak pocieszamy. W każdym razie nikt nie każe im skakać przez obręcz i balansować piłką na nosie.
Niestety, poza delfinami i niezłą restauracją innych atrakcji brak. Byłem nieszczęśliwy, bo popływać się nie dało. Kąpielisko jest małe, a meduz sporo.

Ja tu widzę uśmiech.

Kolejna atrakcja okolic Eilatu to park narodowy Timna. Jakieś 25 km za miastem, więc wygodnie mieć samochód, zwłaszcza, że po samym parku też najłatwiej w ten sposób się poruszać (dla ambitnych są jeszcze górskie rowery). Atrakcją historyczną są stare kopalnie miedzi (uczciwie rzecz biorąc kilka dziur w ziemi zabezpieczonych siatką), ale prawdziwą atrakcją są skalne formacje i pustynny krajobraz. Bardzo się nam tam podobało, czuliśmy się jak w Arizonie. Styczeń wydaje się najlepszym miesiącem na zwiedzanie tego miejsca, nie chcę sobie wyobrażać co tam się dzieje latem.



Laura, mała fotoreporterka. Robi duże postępy, następnym razem będę wrzucał jej zdjęcia.



Poprosiłem żonę, żeby zrobiła mi zdjęcie... 10 lat temu byłbym na środku, co będzie za kilka lat? 



Jeszcze jedna zaleta zwiedzania poza sezonem.


Jedną z atrakcji jest napełnianie buteleczek kolorowym piaskiem. Najlepiej bawiła się mama, która nie załapała się na zdjęcie, bo poszła zmyć z siebie glinę.





Zdjęć z Eilat nie wrzucam, bo nic specjalnego, nadmorski kurort jakich wiele. Kilka absurdalnie wielkich hoteli nad wodą, marina, deptak, centra handlowe, wesołe miasteczko, znacie te klimaty. Wyjątek robię dla zdjęcia poniżej. Że Izrael to koci raj, zauważyliśmy już dawno. Bezpańskich kotów włóczy się tu cała masa, różnego umaszczenia i różnych ras. Zwykle wyglądają na zadbane i pokojowo koegzystują z ludźmi. Pierwszy raz jednak zobaczyliśmy ogólnodostępną kocią jadłodajnię wystawioną na promenadzie przy plaży. Fajny gest. Niestety, wiadomość nie dotarła jeszcze do śmietnikowych kotów z dalszych dzielnic.


Przeczytaliśmy w internecie o stadach flamingów, które można podziwiać pod miastem i postanowiliśmy to zobaczyć. Pojechaliśmy 20 km na północ i skręciliśmy w stronę sztucznych zbiorników, gdzie chyba odsalają wodę. Sam spacer był atrakcją, z widokiem na góry Jordanii z jednej, a Synaj z drugiej strony. Ptaków było sporo, niestety w oddaleniu, a dojścia bliższego nie było. Wracając zobaczyliśmy, że bliżej miasta jest lepsze miejsce do obserwacji, ale już nie zatrzymywaliśmy się tam. Z bliska obejrzymy je sobie w zoo.

Ten samolot ląduje już po Jordańskiej stronie.

Widok na Synaj.

Zoom się przydał, warto było dźwigać dodatkowy obiektyw.



Ostatni dzień spędziliśmy w podwodnym obserwatorium. Bardzo polecamy, chociaż to najdroższa atrakcja. Dziewczynkom bardzo się podobało, a w nas pobudziło tęsknotę za nurkowaniem na rafie. Emilka już planuje wypad do Egiptu. Podglądaliśmy rafę 6 metrów pod wodą w podwodnej konstrukcji (zbudowanej już w 1975r!), płynęliśmy statkiem z okienkami pod wodą (stosunkowo najmniejsza atrakcja, ale i tak fajny), oglądaliśmy karmienie rekinów w wielkim akwarium i różne egzotyczne ryby w mniejszym. Chociaż byliśmy w lepszych tego typu obiektach (wyłączając to zejście pod wodę na otwarte morze, to dość unikalne i robi wrażenie), to jednak wszystko zaaranżowane jest w taki sposób, że pobudza ciekawość i dobrze się zwiedza. Kilka godzin minęło nie wiem kiedy.

Jutro już jedziemy z powrotem do Tel Awiwu oddać samochód, a pojutrze lecimy do Polski. Czy tu kiedyś wrócimy? Emilka zarzeka się, że nie. Ceny bardzo wysokie, atrakcje umiarkowane. Ja jednak nie wiem, mimo wszystko chyba najbliższe miejsce z Polski gdzie w styczniu można wykąpać się w ciepłym morzu i posiedzieć na plaży. Nic dziwnego, że po rosyjskim i hebrajskim (chyba w tej kolejności, oczywiście jest też arabski którego, wstyd przyznać, nie odróżniam "na słuch" od hebrajskiego) polski jest tu językiem który najczęściej wpada w ucho. Jeżeli omija się miejsca dla turystów można zjeść w bardziej rozsądnych cenach, a jeżeli kogoś nie przeraża gotowanie, można znaleźć sensowne supermarkety. Noclegi faktycznie są drogie i kryją sporo pułapek w postaci niespodziewanych kosztów dodatkowych. Nawet doświadczona Emilka dała się złapać robiąc rezerwacje na booking.com. Czuję pewien niedosyt, ponieważ nie udało nam się zwiedzić północy Izraela. Chciałem zobaczyć Hajfę, wzgórza Golan i Tyberiadę, gdzie podobno nic nie ma, ale nazwa kojarzy mi się z Cyberiadą, co wystarczy mi za powód. Może więc jeszcze kiedyś tu przylecimy.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz